sobota, 26 kwietnia 2014

Muszkieterowie już nie ci sami, czyli jak zekranizować fanfik

Fufufufufu, ile tu kurzu... Zapuściłam to miejsce, przyznaję. Tłumaczyć mnie może tylko to, że staram się pisać codziennie, jeżeli nie opowiadanie czy przyzwoite tłumaczenie, to drabble, kawałek eseju, scenkę, recenzję czy cokolwiek innego. Muszę wymyślić jakiś nowy rozkład postowania, bo blog zginie w wirtualnych chaszczach. Pomyślimy.



chwilach, kiedy nie piszę, oglądam. Jestem dosyć wybredna w tym oglądaniu – moim priorytetem są dobrze psychologicznie zbudowane postacie, dość plastyczne i soczyste, żeby dało się z nimi coś zrobić w fanfiction, czyli przerabianiu znanych bohaterów po swojemu, co jak wszystkim moim znajomym wiadomo, od dawien dawna stanowi mój największy, pardon my French, pierdolec. Od jakiegoś czasu takie seriale – bo konstrukcja odcinkowa sprzyja rozwojowi bohaterów, to chyba jasne – się nie zdarzają. Pewną nadzieję pokładam w drugim sezonie Orphan Black, ale z drugiej strony ten serial nie pozostawia zbyt wielu luk do wypełnienia, tak wartko toczy się w nim akcja. Przed kilkoma dniami natomiast odkryłam produkcję dość nową – wystartowała przy końcu stycznia tego roku, to jest Muszkieterów autorstwa BBC. O fajności i przewadze telewizji brytyjskiej nad innymi stacjami telewizyjnymi nie będę się wypowiadać, gdyż: a/ post pisałabym do jutra, b/ musiałabym wspomnieć o wielu moich minionych a trwałych fazach, a wówczas należałoby mnie owinąć kaftanikiem w kolorze white i odwieźć do odpowiedniej placówki na leczenie. Ważne jest, że z Muszkieterów da się napisać wiele dobrych rzeczy i można ich interpretować na różne sposoby oraz że wnoszą do telewizji kilku dobrych bohaterów, będąc przy tym wszystkim bardzo specyficznym serialem, nie mającym zbyt wiele wspólnego z trylogią Dumasa. Ale o tym wszystkim za chwilę.


We will, we will rock you, od lewej do prawej: Portos, d'Artagnan, Atos, Aramis

Zacznijmy od tego, że Muszkieterowie w żadnym razie nie są ekranizacją książek Dumasa ojca, w najlepszym wypadku, są jego adaptacją, a w moim odbiorze – ślicznie zrobionym fanfikiem (przyznajmy, że wierność powieści nie zrobiłaby dobrze wersji filmowej, tak po prawdzie żaden film o przygodach Atosa, Portosa, Aramisa i d’Artagnana nie przekonał mnie do siebie w pełni.) Tak więc d’Artagnan jedzie do Paryża pomścić zabitego w gospodzie ojca, a nie podąża za marzeniami o płaszczu i szpadzie (to dobrze, to bardzo dobrze, bo w książce d’Artagnan irytował mnie jak mało kto), tak naprawdę nie patrzymy na wydarzenia książkowe – bo każdy odcinek to inna misja muszkieterów, inna sprawa, czasem powrót do przeszłości, czasem pomoc biednym i uciśnionym, ale z drugiej strony wciąż śledzimy historię zapisaną na kartach powieści, bo przecież jest wielka czwórka, jest kardynał Richelieu (jeśli mam coś wyznać, to powiem, że to dla Richelieu zaczęłam oglądać tenże serial, bo gra go Peter Capaldi, czyli Dwunasty Doktor) jest, rzecz jasna, obłudna, zwodnicza Milady… Fabuła kręci się jak karuzela i nie zamierza przestać, od niektórych sekwencji walki aż boli głowa, podczas oglądania finału zastanawiałam się, czy aktorzy tak perfekcyjnie opracowali choreografię, czy też puszczają materiał w przyspieszonym tempie… Ale jednak wolałabym, żeby trochę zwolnili – główna wielka tajemnica Atosa jest wyjawiona już w trzecim odcinku, a finał pozostawia jakiś taki niedosyt, rozwiązując wszystko poza dwoma żyłochlastowymi pożegnaniami moich ulubionych par…

Mnie najbardziej ruszają relacje zawarte między wierszami, nie wymagające wielkich słów. Dostałam takie Anna/Aramis. Podziękowawszy.

Och, i muzyka. Wreszcie coś spełniło moje oczekiwania na tyle, by zastąpić czołówkę Sherlocka jako komórkowy dzwonek. A jest to czołówka z Muszkieterów (swoją szosą, muzykę komponuje Murray Gold, pan od Doktora Who…).


Capaldi jako Richelieu jest może mało przerażający, za to nie ma wątpliwości, kto tu pociąga za sznurki.

Bohaterowie są krwiści i żywi i oddychający i to na tyle, że utożsamiałam się z nimi i z ich wątkami – szczególnie bolesne jest oglądanie Atosa i romansu Konstancja Bonacieux/d’Artagnan, bu – co do wielkiej trójki, są oddani dość wiernie (z drugiej strony nie należę do akolitów Dumasa na tyle, by to prawidłowo oceniać, ostatni kontakt z książką miałam jakieś 11 lat temu, kiedy byłam jeszcze młoda i naiwna). Moim ulubieńcem, tak jak w powieści zresztą, pozostaje Aramis, w tej odsłonie idealnie łączący cechy duchownego i żołnierza – w ogóle rozmaite mrugnięcia do widzów, którzy trylogię mają za sobą, są urocze. Atosa wolę w serialu niż w książce, nawet mimo tego, że z ekspresji przypomina mi Grumpy Cata. Portos to zupełnie osobna opowieść, bo mam takie wrażenie, że Portos przy wszystkich podejściach do zrobienia czegoś z książki Dumasa – i nie mówię tu wyłącznie o filmie – jest traktowany po macoszemu, ot, taki hulaka, żarłok i półmózg z żartami niewysokich lotów. BBC podjęło się rozpisania Portosa inaczej – może zupełnie niezgodnie historycznie, za to bardziej interesująco. Jakoś najmniej przemawia do mnie d’Artagnan, zdecydowanie wolę go w interakcjach z innymi aniżeli samotnie na ekranie, moim zdaniem ma zbudowaną świetnie relację z Atosem, na zasadzie młodszy i starszy brat. Ale i tak role męskie paradoksalnie giną w tym serialu przy genialnie napisanych kobietach.


Dwie strony medalu - absolutnie cudowna Konstancja Bonacieux...


...i wypalona gwiazda, czyli słabieńka Milady.

Kobiety w Trzech muszkieterach (mówię tu o powieści, nie serialu) są traktowane albo jako element dekoracyjny (liczne kochanki) albo zło wcielone (Milady). Serial BBC po raz kolejny przełamuje bariery, kobiet jest tu zatrzęsienie; od mojej ukochanej Konstancji Bonacieux, rozdartej pomiędzy kochaniem d’Artagnana (ona ma tyle charakteru, że i jego potrafi obdzielić) a męża-nieudacznika, przez Pchełkę, dawną ukochaną Portosa, hrabinę Ninon de Larroque, ówczesną feministkę, prowadzącą saloniki dla kobiet, Annę Austriaczkę, nieszczęśliwą żonę Ludwika XIII (która ma później łamiący serce romans z Aramisem, serio, nie myślałam, że w tym wieku coś może mnie jeszcze wzruszyć jak pensjonarkę, a jednak) aż do Milady de Winter. Muszę powiedzieć, że Milady nie wytrzymała konkurencji oryginalnych (czy też napisanych na nowo) postaci. Jej postać jest rozczarowująca, przerysowana i zagrana bez specjalnego przemyślenia, podczas oglądania finalnego odcinka myślałam cały czas, jak intrygantka, skrytobójczyni i agentka na usługach najpotężniejszego księdza Francji może być aż tak naiwna. Liczyłam, że Milady tylko gra, że to podwójna intryga i że będzie w niej miała przewagę nad muszkieterami. Myliłam się. O ile bystra, rezolutna i żywa Konstancja mnie zachwyciła od pierwszej minuty pojawienia się na ekranie, o tyle od Milady oczekiwałam znacznie więcej. Trudno uwierzyć, że jest najgroźniejszym wrogiem regimentu, o tyle groźniejszym, że zna przynajmniej dwóch z wielkiej czwórki. Szkoda.


Czy wspominałam jakie osomiaste są tam kostiumy? I jaką komiczną postacią jest Ludwik XIII?

Muszę jeszcze koniecznie wspomnieć o dialogach, bo płakałam na nich ze śmiechu. Nie wiem, kto je pisał, ale muszę mu pogratulować, bo dialog to trudna sztuka, a po tych widać od razu, że postaci albo kochają się nad życie, albo lubią na zabój, albo najchętniej poobrywałyby sobie łby przy pierwszej sprzyjającej okazji. Moi ulubieńcy to: „Jak głosi słynne motto muszkieterów: każdy liczy na siebie!”, „Dekapitacja własnej matki jest niemile postrzegana przez lud, wasza wysokość” i jeszcze kilka innych, dla których musiałabym jeszcze raz przeszukać odcinki (nie, żebym nie chciała). Natomiast te cytowane przytaczałam z pamięci. Mogłam coś pokręcić, sorasy.


Dziwi mnie mocno, że Muszkieterowie BBC nie zbierają w internetach plonów swojej popularności, tak jak chociażby Sherlock albo Doktor Who, ale widocznie jeden sezon to dla nich za wcześnie. Na szczęście zapowiedziany jest kolejny (byłby szybciej, ale plany pokrzyżowało ogłoszenie kardynała Richelieu Papie… znaczy się Doktorem) i jest nadzieja, że odbiorcy docenią ten serial tak, jak na to zasługuje. Bo serio – akcja, dramaty, niestety bardziej rozwiązane niż nierozwiązane tajemnice z przeszłości, piękne kobiety, przystojni mężczyźni, intrygi i kontrintrygi – czego tu nie lubić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz