sobota, 30 lipca 2016

Tłumaczenie: Roald Dahl, "Matylda: Zapalona czytelniczka"

To rok Roalda Dahla. A ja jestem jedną z Matyld.

Oryginał TU.



Zapalona czytelniczka






Ciekawa rzecz z tymi rodzicami. Nawet jeżeli ich dziecko jest najohydniejszą małą pchłą jaką można sobie wyobrazić, wciąż uważają, że jest ósmym cudem świata.
Niektórzy rodzice idą o krok dalej. Tak zaślepia ich uwielbienie, że próbują sobie wmówić iż ich dziecko ma cechy geniusza.
Prawdę mówiąc, nie ma w tym nic złego. Tak działa ten świat. Tylko kiedy rodzice zaczynają nam opowiadać, jak bardzo błyskotliwe jest ich odrażające potomstwo,  zaczynamy krzyczeć: „Przynieście miednicę! Będę wymiotować!”
Nauczyciele wiedzą to i owo o znoszeniu paplaniny dumnych rodzicieli, ale pora zemsty przychodzi z pisaniem końcoworocznych opinii o uczniach. Gdybym był nauczycielem, wypociłbym prawdziwe laurki pod adresem pociech ćwierkających rodziców. „Państwa syn, Maksymilian”, napisałbym „to tępak pierwszej kategorii. Mam nadzieję, że prowadzą Państwo firmę, którą mógłby przejąć po ukończeniu szkoły, bo to jasne jak słońce, że innej pracy nie znajdzie.”. Albo, jeśli dopisywałaby mi tego dnia wena, mógłbym napisać: „Jest prawdą powszechnie znaną, że pasikoniki posiadają organy słuchowe po obu stronach odwłoka. Państwa córka, Vanessa, sądząc z postępów w ubiegłym semestrze, nie posiada żadnego słuchu.”
Mógłbym sięgnąć do historii naturalnej i oznajmić:
„Cykady wieloletnie spędzają sześć lat życia jako podziemne larwy i zaledwie sześć dni jako żyjące na powierzchni w pełni wykształcone owady.  Państwa syn, Wilfred, spędził sześć lat jako szkolna larwa i wciąż czekamy, aż się przepoczwarzy.” Szczególnie wredna dziewczynka mogłaby mnie zmusić do takiego opisu: „Fiona nosi w sobie lodowate piękno góry lodowej, ale w odróżnieniu od niej nie skrywa nic pod powierzchnią”.
Ale wystarczy na razie tych przykładów. Musimy wrócić do opowieści.



Czasami zdarzają się rodzice, którzy zachowują się odwrotnie, zupełnie nie interesując się własnymi dziećmi, i ci są nawet gorsi. Państwo Wormwood byli takimi rodzicami. Mieli syna imieniem Michael i córkę imieniem Matylda. Rodzice patrzyli na Matyldę jak na rodzaj odrażającego strupa. A strup to coś takiego, z czym trzeba żyć, zanim przyjdzie czas, by oderwać go i odrzucić. Pan i pani Wormwood wyczekiwali z niecierpliwością dnia, kiedy będą mogli porzucić swoją córeczkę, najlepiej w innym hrabstwie albo jeszcze dalej.  
Jest wystarczająco źle, kiedy rodzice myślą o zwykłych dzieciach jakby były strupami i nagniotkami, ale jest jeszcze gorzej, kiedy dziecko jest niezwykłe, a przez to rozumiem wrażliwe i bystre. Matylda miała obie te cechy, ale przede wszystkim była bystra. Jej umysł był tak światły i tak szybko się uczyła, że jej zdolności powinny być oczywiste nawet dla przygłupich rodziców. Ale Wormwoodowie byli tak bezmyślni i zajęci swoim własnym życiem, że nie zauważyli niczego niezwykłego w swojej córce. Prawdę mówiąc, nie wiem, czy by zauważyli, gdyby wczołgała się do domu ze złamaną nogą.
Brat Matyldy, Michael, był zupełnie normalnym chłopcem, ale jego siostra, jak już powiedziałem, sprawiała, że ludzie wytrzeszczali oczy. W wieku półtora roku doskonale mówiła i znała tyle samo słów co dorośli. Rodzice, zamiast to docenić, nazwali ją nieznośną trajkotką i powiedzieli stanowczo, że małe dziewczynki należy widzieć, nie słyszeć.
W wieku lat trzech Matylda nauczyła się czytać z gazet i magazynów porozrzucanych po domu. Rok później czytała już szybko i oczywiście zaczęła rozglądać się za książkami. Jedyną książką w tym inteligenckim przybytku było Łatwe gotowanie własności jej matki i kiedy przeczytała je już od deski do deski i nauczyła się przepisów na pamięć, uznała, że czas na coś bardziej interesującego.
- Tatusiu – zapytała – czy mógłbyś kupić mi książkę?
- Książkę?! – zdumiał się ojciec. – A po co ci chromolona książka?
- Do czytania, tatusiu.
- A co złego jest w telewizji, na litość?! Mamy piękny dwunastocalowy telewizor a ty przypełzasz, prosząc o książkę! Robi się z ciebie rozpuszczona dziewucha!
Niemal każdego popołudnia Matylda zostawała sama w domu. Jej brat (pięć lat starszy) chodził do szkoły. Jej ojciec jeździł do pracy, a matka uzależniła się od bingo i grywała pięć razy w tygodniu. Tego popołudnia, gdy ojciec odmówił jej kupna książki, Matylda całkiem sama wybrała się do biblioteki publicznej. Kiedy tam dotarła, przedstawiła się bibliotekarce, pani Phelps. Zapytała, czy może posiedzieć i poczytać. Pani Phelps, choć zdumiona obecnością tak małej dziewczynki bez żadnej opieki, oznajmiła, że jest tu bardzo miło widziana.
- Przepraszam, gdzie znajdę książki dla dzieci? – zapytała Matylda.
- Są na dolnych półkach – wskazała pani Phelps. – Chcesz, żebym pomogła ci znaleźć taką z dużą ilością obrazków?
- Nie, dziękuję – odparła Matylda. – Myślę, że sobie poradzę.
Od tamtej pory każdego popołudnia, kiedy jej matka wyjeżdżała na bingo, Matylda tuptała do biblioteki. Spacer trwał tylko dziesięć minut, za to przez dwie cudowne godziny mogła pożerać jedną książkę za drugą, skulona w przytulnym kąciku. Kiedy już przeczytała wszystkie książki dla dzieci, zaczęła się zastanawiać nad czymś innym do czytania.



Pani Phelps, która obserwowała ją z fascynacją od kilku tygodni, podeszła zza swojego biurka.
- Czy mogę ci jakoś pomóc, Matyldo? – spytała.
- Zastanawiam się, co przeczytać następne – odpowiedziała Matylda. – Skończyłam wszystkie dziecięce książki.
- To znaczy obejrzałaś wszystkie obrazki?
- Też, ale je przeczytałam.
Pani Phelps spojrzała na nią z wysoka i Matylda odparła to spojrzenie.
- Niektóre były bardzo słabe – stwierdziła Matylda – ale inne cudowne. Najbardziej podobał mi się Tajemniczy ogród. Był pełen tajemnic. Tajemnica pokoju za zamkniętymi drzwiami i ogrodu za murem.
Pani Phelps oniemiała. – Ile masz lat, Matyldo? – spytała ostrożnie.
- Cztery lata i trzy miesiące – odparła Matylda.
Pani Phelps oniemiała jeszcze bardziej, ale rozsądnie nie pokazała tego po sobie. – Jaką książkę chciałabyś teraz przeczytać? – zapytała.
Matylda zastanowiła się. – Chciałabym dobrą, dla prawdziwych dorosłych. Jakąś znaną. Nie znam żadnych tytułów.
Pani Phelps rozejrzała się powoli po półkach. Nie wiedziała, co ma zrobić. Jak, zapytała się w myślach, wybrać dorosłą, znaną książkę dla czterolatki? Jej pierwszą myślą był romans dla nastolatek, taki, którym zaczytywały się piętnastoletnie dziewczyny, ale instynktownie odrzuciła ten wybór.
- Spróbuj z tą – powiedziała w końcu. Jest bardzo dobra. I bardzo znana. Jeśli będzie dla ciebie za długa, daj mi znać i znajdziemy coś krótszego i łatwiejszego.
- Wielkie nadzieje – przeczytała Matylda – pana Charlesa Dickensa. Spróbuję.
Chyba oszalałam, uznała pani Phelps, ale Matylda usłyszała tylko: - Oczywiście, że spróbuj.
Przez kilka następnych popołudni pani Phelps z trudem odrywała wzrok od małej dziewczynki siedzącej godzinami w fotelu na końcu pokoju z książką na kolanach. Musiała ją kłaść, bo była za ciężka, żeby mogła utrzymać ją w dłoniach. Siłą rzeczy więc pochylała się do przodu. To był dziwny widok – drobniutka ciemnowłosa osóbka z nóżkami tak krótkimi, że nie dotykały podłogi, zatopiona w dziejach Pipa, panny Havisham, jej zasnutego pajęczynami domu; omotana słowami, które utkał Charles Dickens. Jedyny ruch, jaki można było zaobserwować, to gest rączki, podnoszonej aby przewrócić stronę. Pani Phelps zawsze czuła smutek, kiedy musiała oznajmić:
- Jest za dziesięć piąta, Matyldo.
W pierwszym tygodniu, kiedy Matylda zajrzała do biblioteki, pani Phelps zapytała:
- Czy mama przyprowadza cię tu i razem wracacie do domu?
- Mama codziennie jeździ do Aylesbury grać w bingo – odpowiedziała Matylda. – Nie wie, że tutaj przychodzę.
- Ale to niedobrze – zasępiła się pani Phelps. – Powinnaś zapytać ją o zgodę.
- Lepiej nie – mruknęła Matylda. – Nie popiera czytania. Mój tata też nie.
- Ale co miałabyś robić codziennie sama, w pustym domu?
- Wałkonić się i oglądać telewizję.
- Rozumiem.
- Właściwie nie ma znaczenia, co robię – podsumowała Matylda z odcieniem smutku.



Pani Phelps martwiła się o bezpieczeństwo dziecka na szczególnie ruchliwej High Street i skrzyżowaniu, ale zdecydowała się nie wtrącać.
W ciągu tygodnia Matylda skończyła Wielkie nadzieje, które miały czterysta jedenaście stron.
- Uwielbiam je – oświadczyła bibliotekarce – Czy Dickens napisał coś jeszcze?
- Wiele książek – rzekła zdumiona pani Phelps. – Wybrać ci jakąś?
Przez kolejne pół roku pod uważnym i troskliwym okiem pani Phelps Matylda przeczytała następujące pozycje:

Nicholasa Nickelby Charlesa Dickensa
Olivera Twista Charlesa Dickensa
Jane Eyre Charlotte Bronte
Dumę i uprzedzenie Jane Austen
Tessę d’Uberville Thomasa Hardy’ego  
Otchłań ziemi Mary Webb
Kim Rudyarda Kiplinga
Niewidzialnego człowieka H. G. Wellsa
Starego człowieka i morze Ernesta Hemingwaya
Wściekłość i wrzask Williama Faulknera
Grona gniewu Johna Steinbecka
Dobrych przyjaciół J. B. Priestleya
Brighton Grahama Greene’a
Folwark zwierzęcy George’a Orwella

Była to oszałamiająca lista i pani Phelps, choć podekscytowana i zdumiona, nie dała się całkiem ponieść emocjom. Prawie każdy, kto doświadczyłby takich osiągnięć małego dziecka zrobiłby wielki zamęt, rozdmuchując wieści na całe miasteczko i kraj, ale nie pani Phelps. Pilnowała swojego nosa i nauczyła się już dawno, że wtrącanie się w sprawy czyichś dzieci nie przynosiło żadnego pożytku.
- Hemingway pisze o wielu rzeczach, których nie rozumiem – oznajmiła Matylda. – Szczególnie tych damsko-męskich. Ale i tak mi się podobało. Sposób w jaki pisze, sprawia, że czuję jakbym tam była i to wszystko widziała.
- Dobry pisarz zawsze to sprawi – potwierdziła pani Phelps – I nie martw się tymi fragmentami, których nie rozumiesz. Usiądź i pozwól słowom obmywać cię jak muzyka.
- Tak, dokładnie tak!
- Czy wiesz – spytała pani Phelps – że publiczne biblioteki, takie jak ta, pozwalają wypożyczać książki i zabierać je do domu?
- Tego nie wiedziałam – przyznała Matylda – czy ja mogłabym pożyczyć książkę?
- Oczywiście – zgodziła się pani Phelps – Kiedy wybierzesz sobie książkę, przynieś mi ją, żebym mogła ją odhaczyć i będziesz ją mogła trzymać przez dwa tygodnie. Możesz wybrać więcej niż jedną, jeśli chcesz.




I od tamtej pory Matylda chodziła do biblioteki tylko raz w tygodniu, po to aby wypożyczyć nowe książki i zwrócić przeczytane. Jej mała sypialnia zamieniła się w czytelnię i to tam siadywała i czytała przez większość popołudni, często z kubkiem gorącej czekolady. Nie była na tyle duża, żeby dosięgnąć kuchennych szafek, ale w ogrodzie trzymała niewielką skrzynkę, na której stawała, kiedy chciała po coś sięgnąć. Głównie była to gorąca czekolada, którą robiła, przed rozmieszaniem podgrzewając mleko na kuchence. Od czasu do czasu przyrządzała sobie kakao albo koktajl mleczny. Przyjemnie było sączyć ciepły napój w sypialni, czytając w ciszy pustego domu. Książki otwierały przed nią nowe światy i dzięki nim poznawała bohaterów, którzy wiedli ekscytujące życie. Pływała na starodawnych żaglowcach z Josephem Conradem. Podróżowała do Afryki z Ernestem Hemingwayem i do Indii z Rudyardem Kiplingiem. Mogła objechać cały świat, siedząc w swojej tyciej sypialni w angielskiej wiosce.

piątek, 29 lipca 2016

Tłumaczenie: J. K. Rowling, "Harry Potter - prequel"

Oryginał został opublikowany w czerwcu 2008 roku na stronie Rowling dla amerykańskiego stowarzyszenia PEN, które zrzesza autorów i Dyslexia Society. To - i kilkanaście innych opowiadań stworzonych przez innych pisarzy - zostało wydrukowane na pocztówkach i zlicytowane na rzecz walki z dysleksją.  

Wersję angielską można znaleźć TU. 





Rozpędzony motocykl wziął ostry zakręt w ciemności z taką szybkością, że obaj policjanci w radiowozie krzyknęli „łoo!” Sierżant Fisher przycisnął dużą stopą hamulec, pewny, że chłopak na siodełku spadnie mu pod koła, lecz motor zakręcił gładko, nie zrzucając żadnego z pasażerów. Zamrugał tylko czerwonym tylnym światłem, znikając w bocznej alejce.
- Teraz ich dorwiemy! - krzyknął podekscytowany posterunkowy Anderson. - To ślepy zaułek!
Leżąc na kierownicy i niemal miażdżąc pedał gazu, Fisher zdarł większość lakieru z boku samochodu, gdy ścigając motocykl, wcisnął się w wąską uliczkę. W blasku reflektorów zobaczył uciekinierów, nareszcie złapanych po piętnastu minutach. Dwaj motocykliści utknęli, uwięzieni między solidnym, ceglanym murem a radiowozem, osaczającym ich jak rzężący, jasnooki drapieżnik.
Między drzwiami samochodu a budynkami na ulicy było tak mało miejsca, że Fisher i Anderson mieli problemy z wydostaniem się z auta. Czołgali się cal po calu, niczym kraby, w stronę zbiegów, co odebrało im całą godność. Fisher przeciągnął wydatnym brzuchem po ścianie, po drodze odrywając wszystkie guziki koszuli, by w końcu tyłkiem oberwać boczne lusterko.
- Złazić z motoru! - warknął w stronę uśmiechających się drwiąco nastolatków, którzy siedzieli, skąpani w błękitnym świetle i sprawiali wrażenie jakby ich to bawiło.
Zrobili, jak im kazał. Uwalniając się wreszcie od odłamanego lusterka, Fisher obejrzał ich sobie. Mieli około dwudziestki. Ten, który prowadził, miał grzywę czarnych włosów; jego bezczelny wdzięk przypomniał Fisherowi o chłopaku córki, leniwym draniu grającym całymi dniami na gitarze. Drugi chłopak też miał czarne włosy, ale krótkie i sterczące we wszystkie strony, nosił okulary i szeroko się uśmiechał. Obaj byli ubrani w koszulki z nadrukiem jakiegoś wielkiego, złocistego ptaka, z pewnością logo jakiegoś ogłuszającego, drażniącego uszy zespołu.
- Bez kasków! - ryknął Fisher, przenosząc palec z jednej nieosłoniętej głowy na drugą. - I do tego przekroczenie prędkości o... znacząco! (tak naprawdę szybkość, jaką zarejestrowali, była niemożliwa do osiągnięcia przez jakikolwiek motocykl). - I próba ucieczki przed funkcjonariuszami policji!
- Bardzo chętnie zatrzymalibyśmy się na pogawędkę – zaczął chłopak w okularach – tylko, że próbowaliśmy...
- Nie wymądrzaj się! Siedzicie po uszy w kłopotach! - sarknął Anderson. - Imiona!
- Imiona? - powtórzył ten z długimi włosami – Eee... zastanówmy się. Jest Wilberforce... Bathsheba... Elfismark...
- A w tym ostatnim fajne jest to, że można tak nazwać chłopca lub dziewczynkę – dorzucił okularnik.
- Aaaa, chodzi wam o NASZE imiona? - domyślił się długowłosy, podczas gdy Anderson zachłystywał się gniewem. - To jest James Potter, a ja nazywam się Syriusz Black...
- Zaraz za to wszystko bekniesz, obiecuję ci, ty bezczelny, mały...
Ale ani James ani Syriusz go nie słuchali. Stali się nagle czujni jak wyżły, wpatrując się w przestrzeń za Fisherem i Andersonem, ponad dachem policyjnego radiowiozu, w ciemną czeluść ulicy. A potem jednoczesnym, płynnym ruchem sięgnęli do kieszeni spodni.
Przez sekundę obaj policjanci spodziewali się, że zobaczą skierowane w ich stronę lufy pistoletów, ale za chwilę ujrzeli, że motocykliści wyciągnęli tylko...
- Pałeczki? - zakpił Anderson. - Jajcarze z was, co? Dobra, aresztujemy was pod zarzutem...
Ale Anderson nigdy nie oznajmił powodu aresztowania, bo James i Syriusz krzyknęli coś niezrozumiałego i światła reflektorów poruszyły się. Policjanci odwrócili się, a później cofnęli. Trzej mężczyźni lecieli – tak, LECIELI – na miotłach nad uliczką i w tym samym momencie policyjne auto stanęło dęba.
Pod Fisherem ugięły się kolana, więc usiadł na ziemi, Anderson potknął się o jego wyciągnięte nogi i na niego upadł. ŁUP-BACH-KLANG – usłyszeli, jak mężczyźni na miotłach zderzają się z wzniesionym samochodem i bezładnie spadają na ziemię. Resztki połamanych mioteł posypały się w powietrzu dookoła nich.
Motocykl znów zaryczał. Fisher zmusił się, żeby popatrzeć na nastolatków i rozdziawił usta.
- Serdeczne dzięki! - zawołał Syriusz, przebijając się przez warkot silnika. - Wisimy wam przysługę!
- Taa, miło było poznać! - dodał James. - I pamiętajcie: Elfismark! Uniwersalne!
Rozległ się łoskot i zatrzęsła się ziemia; Fisher i Anderson, przerażeni, rzucili się sobie w ramiona. Ich samochód runął na ziemię. Teraz zahuczał motocykl. Na oczach niedowierzających policjantów wzbił się w powietrze – James i Syriusz odlecieli w nocne niebo, a tylni migacz motoru zamrugał w czerni jak znikający rubin.