W chwilach, kiedy nie piszę, oglądam. Jestem dosyć
wybredna w tym oglądaniu – moim priorytetem są dobrze psychologicznie zbudowane
postacie, dość plastyczne i soczyste, żeby dało się z nimi coś zrobić w
fanfiction, czyli przerabianiu znanych bohaterów po swojemu, co jak wszystkim
moim znajomym wiadomo, od dawien dawna stanowi mój największy, pardon my
French, pierdolec. Od jakiegoś czasu takie seriale – bo konstrukcja odcinkowa
sprzyja rozwojowi bohaterów, to chyba jasne – się nie zdarzają. Pewną nadzieję
pokładam w drugim sezonie Orphan Black,
ale z drugiej strony ten serial nie pozostawia zbyt wielu luk do wypełnienia,
tak wartko toczy się w nim akcja. Przed kilkoma dniami natomiast odkryłam
produkcję dość nową – wystartowała przy końcu stycznia tego roku, to jest Muszkieterów autorstwa BBC. O fajności i
przewadze telewizji brytyjskiej nad innymi stacjami telewizyjnymi nie będę się
wypowiadać, gdyż: a/ post pisałabym do jutra, b/ musiałabym wspomnieć o wielu
moich minionych a trwałych fazach, a wówczas należałoby mnie owinąć kaftanikiem
w kolorze white i odwieźć do
odpowiedniej placówki na leczenie. Ważne jest, że z Muszkieterów da się napisać wiele dobrych rzeczy i można ich
interpretować na różne sposoby oraz że wnoszą do telewizji kilku dobrych
bohaterów, będąc przy tym wszystkim bardzo specyficznym serialem, nie mającym
zbyt wiele wspólnego z trylogią Dumasa. Ale o tym wszystkim za chwilę.
We will, we will rock you, od lewej do prawej: Portos, d'Artagnan, Atos, Aramis
Zacznijmy od tego, że Muszkieterowie
w żadnym razie nie są ekranizacją książek Dumasa ojca, w najlepszym wypadku, są
jego adaptacją, a w moim odbiorze – ślicznie zrobionym fanfikiem (przyznajmy,
że wierność powieści nie zrobiłaby dobrze wersji filmowej, tak po prawdzie
żaden film o przygodach Atosa, Portosa, Aramisa i d’Artagnana nie przekonał
mnie do siebie w pełni.) Tak więc d’Artagnan jedzie do Paryża pomścić zabitego
w gospodzie ojca, a nie podąża za marzeniami o płaszczu i szpadzie (to dobrze,
to bardzo dobrze, bo w książce d’Artagnan irytował mnie jak mało kto), tak
naprawdę nie patrzymy na wydarzenia książkowe – bo każdy odcinek to inna misja
muszkieterów, inna sprawa, czasem powrót do przeszłości, czasem pomoc biednym i
uciśnionym, ale z drugiej strony wciąż śledzimy historię zapisaną na kartach
powieści, bo przecież jest wielka czwórka, jest kardynał Richelieu (jeśli mam
coś wyznać, to powiem, że to dla Richelieu zaczęłam oglądać tenże serial, bo
gra go Peter Capaldi, czyli Dwunasty Doktor) jest, rzecz jasna, obłudna,
zwodnicza Milady… Fabuła kręci się jak karuzela i nie zamierza przestać, od
niektórych sekwencji walki aż boli głowa, podczas oglądania finału
zastanawiałam się, czy aktorzy tak perfekcyjnie opracowali choreografię, czy
też puszczają materiał w przyspieszonym tempie… Ale jednak wolałabym, żeby
trochę zwolnili – główna wielka tajemnica Atosa jest wyjawiona już w trzecim
odcinku, a finał pozostawia jakiś taki niedosyt, rozwiązując wszystko poza
dwoma żyłochlastowymi pożegnaniami moich ulubionych par…
Mnie najbardziej ruszają relacje zawarte między wierszami, nie wymagające wielkich słów. Dostałam takie Anna/Aramis. Podziękowawszy.
Och, i muzyka. Wreszcie coś spełniło moje oczekiwania na tyle, by
zastąpić czołówkę Sherlocka jako
komórkowy dzwonek. A jest to czołówka z Muszkieterów
(swoją szosą, muzykę komponuje Murray Gold, pan od Doktora Who…).
Capaldi jako Richelieu jest może mało przerażający, za to nie ma wątpliwości, kto tu pociąga za sznurki.
Bohaterowie są krwiści i żywi i oddychający i to na tyle, że
utożsamiałam się z nimi i z ich wątkami – szczególnie bolesne jest oglądanie
Atosa i romansu Konstancja Bonacieux/d’Artagnan, bu – co do wielkiej trójki, są
oddani dość wiernie (z drugiej strony nie należę do akolitów Dumasa na tyle, by
to prawidłowo oceniać, ostatni kontakt z książką miałam jakieś 11 lat temu,
kiedy byłam jeszcze młoda i naiwna). Moim ulubieńcem, tak jak w powieści
zresztą, pozostaje Aramis, w tej odsłonie idealnie łączący cechy duchownego i
żołnierza – w ogóle rozmaite mrugnięcia do widzów, którzy trylogię mają za
sobą, są urocze. Atosa wolę w serialu niż w książce, nawet mimo tego, że z
ekspresji przypomina mi Grumpy Cata. Portos to zupełnie osobna opowieść, bo mam
takie wrażenie, że Portos przy wszystkich podejściach do zrobienia czegoś z
książki Dumasa – i nie mówię tu wyłącznie o filmie – jest traktowany po
macoszemu, ot, taki hulaka, żarłok i półmózg z żartami niewysokich lotów. BBC
podjęło się rozpisania Portosa inaczej – może zupełnie niezgodnie historycznie,
za to bardziej interesująco. Jakoś najmniej przemawia do mnie d’Artagnan,
zdecydowanie wolę go w interakcjach z innymi aniżeli samotnie na ekranie, moim
zdaniem ma zbudowaną świetnie relację z Atosem, na zasadzie młodszy i starszy
brat. Ale i tak role męskie paradoksalnie giną w tym serialu przy genialnie
napisanych kobietach.
Dwie strony medalu - absolutnie cudowna Konstancja Bonacieux...
...i wypalona gwiazda, czyli słabieńka Milady.
Kobiety w Trzech
muszkieterach (mówię tu o powieści, nie serialu) są traktowane albo jako
element dekoracyjny (liczne kochanki) albo zło wcielone (Milady). Serial BBC po
raz kolejny przełamuje bariery, kobiet jest tu zatrzęsienie; od mojej ukochanej
Konstancji Bonacieux, rozdartej pomiędzy kochaniem d’Artagnana (ona ma tyle
charakteru, że i jego potrafi obdzielić) a męża-nieudacznika, przez Pchełkę,
dawną ukochaną Portosa, hrabinę Ninon de Larroque, ówczesną feministkę,
prowadzącą saloniki dla kobiet, Annę Austriaczkę, nieszczęśliwą żonę Ludwika
XIII (która ma później łamiący serce romans z Aramisem, serio, nie myślałam, że
w tym wieku coś może mnie jeszcze wzruszyć jak pensjonarkę, a jednak) aż do
Milady de Winter. Muszę powiedzieć, że Milady nie wytrzymała konkurencji
oryginalnych (czy też napisanych na nowo) postaci. Jej postać jest
rozczarowująca, przerysowana i zagrana bez specjalnego przemyślenia, podczas
oglądania finalnego odcinka myślałam cały czas, jak intrygantka, skrytobójczyni
i agentka na usługach najpotężniejszego księdza Francji może być aż tak naiwna.
Liczyłam, że Milady tylko gra, że to podwójna intryga i że będzie w niej miała
przewagę nad muszkieterami. Myliłam się. O ile bystra, rezolutna i żywa
Konstancja mnie zachwyciła od pierwszej minuty pojawienia się na ekranie, o
tyle od Milady oczekiwałam znacznie więcej. Trudno uwierzyć, że jest
najgroźniejszym wrogiem regimentu, o tyle groźniejszym, że zna przynajmniej
dwóch z wielkiej czwórki. Szkoda.
Czy wspominałam jakie osomiaste są tam kostiumy? I jaką komiczną postacią jest Ludwik XIII?
Muszę jeszcze koniecznie wspomnieć o dialogach, bo płakałam na
nich ze śmiechu. Nie wiem, kto je pisał, ale muszę mu pogratulować, bo dialog
to trudna sztuka, a po tych widać od razu, że postaci albo kochają się nad
życie, albo lubią na zabój, albo najchętniej poobrywałyby sobie łby przy
pierwszej sprzyjającej okazji. Moi ulubieńcy to: „Jak głosi słynne motto
muszkieterów: każdy liczy na siebie!”, „Dekapitacja własnej matki jest niemile
postrzegana przez lud, wasza wysokość” i jeszcze kilka innych, dla których
musiałabym jeszcze raz przeszukać odcinki (nie, żebym nie chciała). Natomiast
te cytowane przytaczałam z pamięci. Mogłam coś pokręcić, sorasy.
Dziwi mnie mocno, że Muszkieterowie
BBC nie zbierają w internetach plonów swojej popularności, tak jak chociażby Sherlock albo Doktor Who, ale widocznie jeden sezon to dla nich za wcześnie. Na
szczęście zapowiedziany jest kolejny (byłby szybciej, ale plany pokrzyżowało
ogłoszenie kardynała Richelieu Papie… znaczy się Doktorem) i jest nadzieja, że
odbiorcy docenią ten serial tak, jak na to zasługuje. Bo serio – akcja,
dramaty, niestety bardziej rozwiązane niż nierozwiązane tajemnice z
przeszłości, piękne kobiety, przystojni mężczyźni, intrygi i kontrintrygi – czego
tu nie lubić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz