Miało być coś innego, miało być o baśniach z Polinezji, o skamieniałych statkach i dziewczynach kochanych przez tygrysy, ale dopadło mnie żywe życie. Przedstawiam wam zatem coś innego, a mianowicie Majową Opowieść z Kalendarza Opowieści Neila Gaimana, który (Gaiman, nie kalendarz) pewnie będzie dość często gościł na blogu.
Kalendarz Opowieści to projekt nieco już przestarzały, bo powstał rok temu. Zaprojektowany i zamówiony przez firmę telefoniczną Blackberry, miał zachęcać i kusić nowych nabywców komórek. Co ciekawe, Blackberry nie zdecydowało się na zatrudnienie do promocji telefonów filmowych gwiazd, ale charakterystycznego pisarza, który również nosi znamiona celebryty (o tym też kiedyś będzie, I promiś!) Gaiman podszedł do zadania z inwencją i profesjonalizmem - jako aktywny użytkownik Twittera poprosił fanów o podsyłanie mu wskazówek pisarskich na najdziksze pytania, jakie przyszły mu do głowy. Wyszedł z tego Kalendarz Opowieści - jeden miesiąc - jedna odpowiedź - jedna słowna impresja, do tego został zorganizowany konkurs na ilustracje do poszczególnych części antologii (bo Gaiman bardzo lubi flirt z czytelnikami). Pełen sukces.
(a ja trzy miesiące po rozpoczęciu akcji zorientowałam się, że kupiłam model Blackberry. Skórkowany Gaiman i jego siła perswazji.)
Tak więc, załączam moje tłumaczenie Opowieści Majowej. Mimo, że mamy kwiecień, uważam ją za odpowiednią, bo zawiera aluzyjkę do wczorajszego postu. Enjoy!
Opowieść majowa
NEIL PYTA:
„Jaki był najdziwniejszy prezent, który dostałaś w
maju?”
@StarlingV ODPOWIADA:
„Anonimowa kartka na Dzień Matki. Daje do myślenia”.
#KeepMoving #MayTale
W
maju dostałam anonimową kartkę na Dzień Matki. To było zaskakujące. Chyba bym
zauważyła, gdybym miała dzieci, prawda?
W czerwcu znalazłam zawiadomienie,
głoszące „Regularna Usługa zostanie Wznowiona tak Szybko, jak to Możliwe”,
przyklejone do lustra w łazience razem z kilkoma zaśniedziałymi miedziakami
niejasnego nominału i pochodzenia.
W lipcu w tygodniowych odstępach
otrzymałam trzy pocztówki, wszystkie ze
Szmaragdowego Miasta Oz, zapewniające, że nadawca świetnie się bawi i
przypominające Doreen o zmianie zamków w tylnych drzwiach i odwołaniu
mleczarza. Nie znam żadnej Doreen.
W sierpniu ktoś zostawił na moich
schodach bombonierkę. Według dołączonej nalepki była dowodem rzeczowym w bardzo
ważnym procesie i jej zawartości pod żadnym pozorem nie wolno było zjeść przed
zebraniem odcisków palców. Czekoladki stopiły się w sierpniowym słońcu w
bezkształtną brązową masę, więc wyrzuciłam je wraz z pudełkiem.
We wrześniu otrzymałam przesyłkę
zawierającą pierwszy numer Action Comics, pierwsze folio sztuk Shakespeare’a i
wydaną prywatnie, nieznaną mi powieść Jane Austen pod tytułem Urok i uroczysko. Nie interesują mnie
komiksy, Shakespeare ani Jane Austen, więc zostawiłam książki w gościnnej
sypialni. Zniknęły w tydzień później, kiedy szukałam czegoś do poczytania w
wannie.
W październiku pojawiła się notatka „Regularna
Usługa zostanie Wznowiona tak Szybko, jak to Możliwe. Naprawdę.” przyklejona do
akwarium ze złotymi rybkami. Wydawało mi się, że dwie z rybek zniknęły,
zastąpione przez identyczne egzemplarze.
W październiku dotarło do mnie żądanie
okupu z zaleceniami, co mam robić, jeśli chcę znów zobaczyć wuja Theobalda
całego i zdrowego. Nie mam wuja Theobalda, ale wpięłam różowy goździk w klapę
żakietu i przez miesiąc nie jadłam nic poza sałatkami.
W grudniu odebrałam kartkę świąteczną
ostemplowaną BIEGUN PÓŁNOCNY, informującą mnie, że w tym roku, w wyniku błędu
systemu nie było mnie ani na liście Grzecznych ani Niegrzecznych. Podpisano ją
imieniem zaczynającym się na S. Mógł to być Święty Mikołaj, ale bardziej przypominało Stevena.
W styczniu obudziłam się pewnego dnia,
by odkryć namalowany szkarłatną farbą napis NAJPIERW ZAŁÓŻ WŁASNĄ MASKĘ, ZANIM
UDZIELISZ POMOCY INNYM na suficie mojej maleńkiej kuchni. Trochę farby skapnęło
na podłogę.
W lutym na przystanku autobusowym
podszedł do mnie mężczyzna i pokazał mi trzymaną w reklamówce czarną figurkę
sokoła. Poprosił, żebym ukryła ją dobrze przed Spaślakiem, jednak zobaczył
kogoś za moimi plecami i uciekł.
W marcu dostałam pocztą trzy ulotki
reklamowe – pierwsza oznajmiała, że może wygrałam już milion dolarów, druga, że
mogę zostać wybrana do Akademii Francuskiej, a ostatnia, że być może
ustanowiono mnie oficjalną przedstawicielką Cesarstwa Rzymskiego.
W kwietniu znów znalazłam zawiadomienie
na szafce nocnej przepraszające za problemy w obsłudze i zapewniające, że
wszystkie błędy wszechświata zostały raz na zawsze naprawione. Kończyło się
zdaniem „PRZEPRASZAMY ZA NIEDOGODNOŚCI”.
W maju dostałam kolejną kartkę na Dzień
Matki. Tym razem nie była anonimowa. Widniał na niej podpis, chociaż nie mogłam
go odczytać. Zaczynał się na S, ale to prawie na pewno nie był Steven.
Oryginał opowiadania znajdziecie tu: Kalendarz Opowieści
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz