Opowieść kwietniowa
NEIL PYTA:
„Jakie jest Twoje najszczęśliwsze kwietniowe
wspomnienie?”
@_NikkiLS_ ODPOWIADA:
„Kiedy kaczki ponownie nam zaufały, mój ojciec i ja
karmiliśmy je chlebem podebranym z zajazdu, w którym pracował”.
#KeepMoving #AprTale
Gdy
kaczki tracą do ciebie zaufanie, wiesz, że naciskałeś zbyt mocno, a mój ojciec
nabierał je od ubiegłego lata na wszystko, co tylko się dało.
Szedł w kierunku stawu. – Cześć, kaczki
– mówił.
Do stycznia nauczyły się po prostu
odpływać. Jeden szczególnie drażliwy kaczor – nazywaliśmy go Donald, ale tylko,
gdy tego nie słyszał; kaczki są przeczulone na tym punkcie – kręcił się w
pobliżu i pyskował ojcu:
- Nie jesteśmy zainteresowane – mówił. –
Nie kupujemy niczego, co sprzedajesz: ani ubezpieczeń na życie, ani
encyklopedii, sidingu z aluminium ani zapałek,
a tym bardziej wodoodpornych ochraniaczy.
- Turniej „wszystko albo nic!”* -
zakwakał szczególnie zgorszony samiec kaczki-krzyżówki. – Taaa, jasne, sypniesz
groszem. Tylko tym z dwoma reszkami!
Kaczki, które miały okazję przyjrzeć się
wspomnianej monecie, kiedy mój ojciec wrzucił ją do stawu, zakwakały zgodnie, i
wdzięcznie odpłynęły na drugi brzeg, urażone.
Mój ojciec poczuł się obrażony.
- Te kaczki – powtarzał. – Zawsze można
było na nie liczyć. Jak na krowę, że da mleko. Były frajerami – w najlepszym
znaczeniu tego słowa. Takimi, którzy nigdy się nie uczą. Zawsze mieszałem im w
głowach.
- Musisz odzyskać ich zaufanie –
poradziłem mu. – Albo lepiej, zacznij być w końcu uczciwy. Zacznij od nowa.
Teraz masz stałą pracę.
Pracował w gospodzie naprzeciw stawu.
Mój ojciec nie zaczął od nowa. Nawet nie
doszedł do początku. Ukradł świeży chleb z zajazdowej kuchni, zabrał
niedokończone butelki czerwonego wina i poszedł nad staw, by odzyskać kacze
zaufanie.
Przez cały marzec zabawiał je, karmił i
opowiadał dowcipy, robił wszystko, co mógł, by je nieco rozmiękczyć. Dopiero w
kwietniu, kiedy drzewa znów były zielone, a świat otrząsnął się po zimie, tonąc
w kałużach, mój ojciec przyniósł ze sobą talię kart.
- Co powiecie na towarzyską grę? –
zagaił. – Nie na pieniądze?
Kaczki wymieniły niespokojne spojrzenia.
– No nie wiem… - zamruczało kilka z nich
ostrożnie.
Wówczas jeden starszy kaczor, którego
nie rozpoznałam, wyciągnął z wdzięcznością skrzydło.
- Po takich ilościach cudownego chleba i
pysznego wina, niegrzecznie byłoby odrzucić taką propozycję. Może zagramy w
remika? Albo w szczęśliwe rodziny?
- A może pokerek? – zaproponował mój
ojciec z nieprzeniknioną twarzą i kaczki się zgodziły.
Mój ojciec był przeszczęśliwy. Nawet nie
musiał sugerować gry na pieniądze, aby partia stała się ciekawsza – stary
kaczor sam wyszedł z tą propozycją.
Przez lata nauczyłem się co nieco o
rozdawaniu ze spodu talii; obserwowałem ojca siedzącego nocami w naszym pokoju,
ćwiczącego po wielokroć, ale to stary kaczor mógł nauczyć ojca kilku sztuczek.
Rozdawał spod spodu. Rozdawał ze środka. Znał położenie każdej karty w talii i
wystarczało machnięcie skrzydła, żeby ją wyłożył jakkolwiek tylko chciał.
Kaczki ograły mojego ojca z całego
dobytku: portfela, zegarka, butów i tabakierki, a także ubrań, które miał na
sobie. Gdyby kaczki zgodziły się na chłopca jako stawkę, ojciec przegrałby
także i mnie, i być może w jakiś sposób tak się stało.
Wrócił do zajazdu jedynie w bieliźnie i
skarpetkach. Podobno kaczki nie lubią skarpetek. Tak już mają.
- Przynajmniej zostawiły ci skarpetki – pocieszyłem
go.
Tamtego kwietnia mój ojciec nauczył się
nie wierzyć kaczkom.
_____________
*- w oryginale „double or nothing”;
nazwa pokerowego zagrania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz