Charles
Dickens wkroczył w moje życie, kiedy miałam zaledwie osiem lat, a w telewizji
puszczali ekranizację jednej z jego najbardziej znanych powieści – Davida Copperfielda (tę jedyną słuszną, z
Paulem Bettanym tuż po szkole aktorskiej w roli Steerfortha; tę, która w
późniejszych latach zlała mi się w jedno z adaptacją, gdzie małym Davy’m był
równie mały Daniel Radcliffe, a pamiętną ciotką wspomnianego fenomenalna Maggie
Smith, królowa brytyjskiego kina). Zafascynowana historią Davida Copperfielda,
zażyczyłam sobie przeczytać książkę, którą na nieszczęście mieliśmy, w dwóch
słusznych tomach i odtąd moja miłość do Dickensa płynie falą umiarkowaną, acz
niepowstrzymaną. Nie wiem, czy to dlatego, że Dickens wprost kapitalnie przekładał
na karty powieści różnorodność społeczeństwa zaludniającego Anglię, czy
dlatego, że moja wewnętrzna drama queen
pożądała ckliwych opowieści o porzuconych sierotkach, przez bibliografię
Dickensa przebiłam się niczym torpeda (część z tych lektur nadrabiając jeszcze
na studiach). I chociaż moją ukochaną postacią pozostanie po wsze czasy David
Copperfield, jednej z pozycji spod pióra Dickensa nie tknęłam do tej pory. Jest
nią Oliver Twist.
Sama nie wiem,
dlaczego nie sięgnęłam po Olivera w
wersji książkowej – wystarczyły mi dwie ekranizacje – jedna aktorska, druga
animowana, nazwana zresztą Hej, Oliver!, stąd też tytuł notki. Wydaje mi się,
że uznałam po prostu, że historia chłopca wychowywanego w sierocińcu – a przecież
to zaledwie ułamek prawdy! – zbyt powtarza schemat Davida, oddanego przez pana
Murdstone’a do fabryki na poniewierkę i nędzę (zresztą przyznajmy sami, zarówno
David jak i Oliver pełnili funkcje uświadamiające, podobnie jak Nędznicy Hugo w ówczesnej Francji, jak
ciężkie jest życie sierot, wykorzystywanych ponad wiek i siły.) Nie chcę jednak
rozkładać dzisiaj twórczości dickensowskiej na czynniki pierwsze – chcę natomiast
skupić się na retellingu Olivera
autorstwa Willa Eisnera (tak, tego Eisnera od Nagrody Eisnera) pt. Żyd Fagin.
Żyd Fagin to nie do
końca komiks – to już powieść graficzna, utrzymana w subtelnie rozmytych
szarościach, rysowana kreską karykaturzysty (równie ostro, jak Dickens
portretował swoje oryginalne postacie). Przyświeca mu jednak inny cel niż ten
autora Olivera – Eisner pragnie odczarować Fagina z powieści, dając mu jego
własną historię, nieszczęsną i o wiele bardziej interesującą niż historia jego
podopiecznego. Przypomnijmy – Żyd Fagin jest w Oliverze Twiście postacią mroczną i skrajnie negatywną – sprowadza
na złą drogę małych londyńskich uliczników, wykorzystując ich do niecnych celów
– kradzież, rozbój, czasem nawet morderstwa – w zamian za wikt i opierunek.
Jednym z jego chłopców staje się w pewnym momencie także i Twist – odmalowany przez
Eisnera ironicznie jako blondwłose pacholę o wyglądzie aniołka, które jest
skupione wyłącznie na ważności własnej osoby i na własnej historii (o egoizmie Twista
można mówić najwięcej w chwili, kiedy spotyka Fagina po raz ostatni w jego celi
śmierci i pyta gorączkowo Faginie, gdzie
jest mój medalion?! nie zwracając w ogóle uwagi na modlącego się w rozpaczy
starego opiekuna). Eisner, pewnie z racji własnego pochodzenia i zarzutów w
stronę Dickensa – zarzutów uzasadnionych, ale o tym za moment – ma dla Fagina
więcej wyrozumiałości. Fagin Eisnera nie ma przesadnych, semickich rysów, jak u
Dickensa, nie ma odrażającej twarzy jak
w jego opisach, wygląda raczej jak dobrotliwy wujaszek odziany w łachmany i
podobnie się zresztą zachowuje – pojęcia nie mam, czy było to zamierzone i czy
jest w powieści, ale kontrast pomiędzy wydzielaniem jedzenia w przytułku, a
jowialnym Jedz, ile dusza zapragnie,
chłopcze! Fagina sprawił, że się uśmiechnęłam. Co więcej, Faginowi Eisnera
można i należy współczuć – zaledwie na ponad stu kartach komiksu zostaje po
kolei sierotą, odrzuconym kochankiem, wygnańcem, niewolnikiem, żebrakiem,
samotnikiem, ofiarą oraz skazańcem – dużo tego jak na jednego człowieka. Dickens
nie pozwala na współczucie odnośnie Fagina – tylko przy pożegnaniu Fagin
odstaje szansę, by odkupić swe winy i rzeczywiście to robi, wyjawiając
Oliverowi, gdzie znajduje się tajemniczy medalion i otwierając mu drogę do
szczęśliwego życia. Ale na tym jego rola w powieści się kończy.
Fagin Cruikshanksa (ilustratora Olivera Twista) i Fagin Eisnera. Tak dla porównania.
Co do
wspomnianych zarzutów – pomimo mojej całej miłości do Dickensa (serio, miłości, bez niej nie obejrzałabym z
pewnością Doktora Who, bo zjadające
ludzi śmietniki nie do końca do mnie przemówiły) – nie można im odmówić
słuszności. Mimo, że Dickens sam twierdził, że nie jest antysemitą, kontynuuje
mit Shylocka obecny w kulturze anglosaskiej (znów przypomnijmy: Shylock to
wredny Żyd z Kupca weneckiego
Szekspira, zagrany PRZEGENIALNIE przez Ala Pacino w ekranizacji tejże sztuki,
jak nie widzieliście, marsz obejrzeć). Wiele o Faginie i wizji żydowskiej
społeczności w oczach Dickensa można dowiedzieć się w popartym źródłami
posłowiu autorstwa Eisnera, tłumaczącym na przykład, skąd wziął się tak niestereotypowy
wygląd jego wersji bohatera, oraz jak uprzedzenia Dickensa mają się do
murzyńskiego chłopca Ebony’ego z poprzednich prac Eisnera (okazuje się bowiem,
że nikt nie jest wolny od uprzedzeń). Posłowie Eisnera wypełniają również
portrety Żydów z okresu wiktoriańskiego – większość z nich mogłaby znaleźć się
na nazistowskich plakatach propagandowych i nikt nie zauważyłby różnicy. Tak
czy siak, Eisner czyni Faginowi olbrzymią przysługę, czerpiąc zarówno z
oryginalnego dzieła Dickensa jak i z własnych
doświadczeń emigranta, nadając mu głębię i szlachetność, których Dickens, nawet
zarzucony listami ze skargą od przedstawicieli wyższej klasy społecznej, w
której znajdowali się i Semici, zmienić nie potrafił. Pomimo, że do należytego
docenienia powieści graficznej niezbędna jest znajomość historii Olivera
Twista, opowieść Mojżesza Fagina sama w sobie potrafi zachwycić i wciągnąć aż
do samego końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz