Opowieść styczniowa
NEIL PYTA:
„Dlaczego
styczeń jest tak niebezpieczny?”
@zyblonius
ODPOWIADA:
„Bo odszedł
właśnie doświadczony żołnierz i zastąpił go nieopierzony chłopiec, bezradny
niczym dziecko we mgle”.
#KeepMoving
#JanTale
Bam!
- Zawsze tak jest? – dzieciak wyglądał na
zdezorientowanego. Rozglądał się po pokoju, nie mogąc skupić na niczym. To
mogło go zabić, jeżeli nie będzie uważał.
Dwunasty poklepał go po
ramieniu.
- Skąd. Nie zawsze. Jeżeli
będą jakieś kłopoty, nadejdą stamtąd. – Wskazał na drzwi na strych i sufit nad
nimi. Drzwi były lekko uchylone, a ciemność łypała zza nich niczym ślepię.
Dzieciak kiwnął głową. Potem
znów się odezwał.
- Ile mamy czasu?
- Wspólnego? Może z dziesięć
minut.
- W Bazie ciągle pytałem o jedną
rzecz, ale nie chcieli mi powiedzieć. Mówili, że sam się przekonam. Kim oni są?
Dwunasty nie odpowiedział. Coś
się zmieniło, chociaż można to było przeoczyć, w ciemności strychu ponad ich
głowami. Przytknął palec do ust, a potem uniósł broń, nakazując chłopakowi
zrobić to samo.
Wypadły na nich ze strychu, szare
niby kamień i zielone jak pleśń, z ostrymi zębami i bardzo, bardzo szybkie.
Chłopak wciąż męczył się ze spustem, kiedy Dwunasty zaczął strzelać i zdjął je
wszystkie, całą piątkę zanim dzieciak zdążył choćby otworzyć ogień.
Zerknął w lewo. Chłopak się
trząsł.
- No i widzisz – oświadczył.
- Chyba powinienem zapytać „czym oni są”?
- Kim albo czym. Jeden pies.
Są wrogami. Wyślizgują się spoza krawędzi czasu. A teraz, podczas zmiany, zaatakują
w pełni swych sił.
Wspólnie zeszli po schodach.
Znajdowali się w małym domu na przedmieściach. Kobieta i mężczyzna siedzieli w
kuchni przy stole, z butelką szampana. Zdawali się nie zauważać dwóch mężczyzn
w mundurach przechodzących przez pokój. Kobieta nalała szampana do kieliszków.
Mundur chłopaka był czysty, w
odcieniu granatu, wyraźnie nieznoszony. U paska miał zawieszoną klepsydrę, pełną
białego piasku. Mundur Dwunastego wystrzępił się i wypłowiał do koloru błękitu,
połatany tam, gdzie go pocięto, rozdarto lub wypalono. Dotarli do kuchennych
drzwi i-
Bam!
Znaleźli się na zewnątrz, w
jakimś bardzo zimnym lesie.
- PADNIJ! – ryknął Dwunasty.
Ostry przedmiot przemknął
nad ich głowami, roztrzaskując się o drzewo za nimi.
Dzieciak szepnął – Myślałem,
że mówiłeś, że nie zawsze tak jest.
Dwunasty wzruszył ramionami.
- Skąd oni się biorą?
- Z czasu – wyjaśnił Dwunasty
– czają się za sekundami, próbując się uwolnić.
W lesie niedaleko nich coś
zrobiło głośne łup, i wysoki świerk
zaczął płonąć miedziano-zielonym płomieniem.
- Gdzie są?
- Znowu nad nami. Zazwyczaj
są albo nad, albo pod tobą.
Opadły na ziemię jak iskry z
fajerwerków, piękne i białe i może trochę niebezpieczne.
Dzieciak zaczynał się
przyzwyczajać. Tym razem wystrzelili obaj.
- Uprzedzili cię? – zapytał Dwunasty.
Kiedy wylądowali, iskry wyglądały mniej pięknie i dużo bardziej niebezpiecznie.
- Nie bardzo. Powiedzieli mi,
że to robota tylko na rok.
Dwunasty przeładował prawie
bez zastanowienia. Posiwiał i był pokryty bliznami. Dzieciak wyglądał zbyt
młodo, by w ogóle mieć broń. – A powiedzieli, że ten rok wyda ci się życiem?
Chłopak pokręcił głową.
Dwunasty przypomniał sobie, kiedy sam był młody, w galowym mundurze bez
wypalonych dziur. Czy naprawdę wyglądał kiedyś tak dziecięco? Tak niewinnie?
Poradził sobie z pięcioma
ognistymi demonami. Chłopak zdjął pozostałą trójkę.
- A więc to rok walki –
zrozumiał chłopak.
- Sekunda po sekundzie –
potwierdził Dwunasty.
Bam!
Fale rozmywały się o brzeg
plaży. Było gorąco, jak to w styczniu na południowej półkuli. Wciąż jeszcze
trwała noc. Na niebie ponad nimi zastygły nieruchomo fajerwerki. Dwunasty
sprawdził swoją klepsydrę; zostało zaledwie kilka ziarenek piasku. Jego czas
prawie minął.
Przeczesał wzrokiem plażę,
fale, skały.
- Nie widzę go – zaniepokoił
się.
- Ja widzę – uspokoił go chłopak.
Wskazał i coś powstało z
morza, coś niewyobrażalnie olbrzymiego, zwaliste i złowrogie, całe złożone z
macek i szponów, ryczące przy wynurzeniu.
Dwunasty zdjął z pleców
wyrzutnię rakiet i oparł ją na ramieniu. Wystrzelił i patrzył, jak ogień
rozkwita na skórze stworzenia.
- Największy, jakiego
widziałem – podsumował. – Może najlepsze zostawiają na sam koniec.
- Hej – zaprotestował dzieciak
– dla mnie to dopiero początek.
Wtedy ich zaatakowało, machając
i klekocząc szczypcami, strzelając mackami, kłapiąc na próżno szczękami.
Pobiegli po piaszczystych wydmach.
Dzieciak był szybszy niż
Dwunasty; był młody, ale czasem to daje przewagę. Dwunasty poczuł ból w kolanie
i potknął się. Ostatnie ziarenko w klepsydrze poruszyło się, kiedy poczuł, że
coś – macka, zdał sobie sprawę – owinęło się wokół jego nogi i upadł.
Spojrzał w górę.
Dzieciak stał na wydmie, ze
stopami szeroko rozstawionymi, jak uczą na obozach treningowych, trzymając w
dłoniach model miotacza, którego Dwunasty nie znał, bardziej nowoczesny, przemknęło
mu przez głowę. Zaczął się żegnać ze światem, kiedy coś ciągnęło go po plaży, szorując
jego twarzą po piasku. A potem był tylko tępy huk i macka puściła, a stwór na
powrót zanurzył się w wodzie.
Dwunasty opadał w powietrzu,
kiedy spadło ostatnie ziarno piasku i zabrała go Północ.
Dwunasty otworzył oczy. Był w
miejscu, gdzie odchodzą ubiegłe lata. Czternasta pomogła mu zejść z podium.
- Jak poszło? – zapytała Tysiąc
Dziewięćset Czternasta. Miała na sobie białą spódnicę do ziemi i długie, białe
rękawiczki.
- Z każdym rokiem coraz
bardziej niebezpieczne – odparł Dwa Tysiące Dwunasty. – Sekundy i stwory za nimi. Ale polubiłem tego
dzieciaka. Myślę, że nieźle się sprawi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz