czwartek, 23 października 2014

Problem Lewisa, czyli Narnia po raz pierwszy

Wielbiciele C. S. Lewisa mają w życiu pod górkę. Z jednej strony są mu wdzięczni za kreację magicznego, baśniowego świata ich dzieciństwa, z drugiej strony nie mogą przymknąć oczu na to, co wyprawia ze swoimi własnymi postaciami. Wybaczcie, że zacznę od wyciągnięcia najcięższej artylerii, czyli przetłumaczenia eseju Davida Colberta, antropologa kultury i autora Magicznych światów Narnii (napisał również Magiczne światy Harry’ego Pottera i Magiczne światy Władcy Pierścieni). Po udzieleniu odpowiedzi na wiele pytań frapujących fanów Narnii, Colbert przechodzi do posłowia, pytając przewrotnie czytelnika:

Dlaczego ktokolwiek miałby nienawidzić Narnii?

Rozwinięciu tego pytania towarzyszy rozległy background biograficzny Lewisa – to prawda, że Lewis był neofitą, nawróconym na chrześcijaństwo, zresztą przez swojego najlepszego przyjaciela, Tolkiena w jedną noc. Nie mam pojęcia, czy można tu mówić o nawróceniu szczerym, na pewno można jednak mówić o nawróceniu gorliwym – wystarczy tylko spojrzeć na to, co kryje się w Narnii (swoją szosą, ideologia chrześcijańska przebijająca przez baśniową otoczkę, nie przeszkadza mi, jako jednej z nielicznych, do dzisiaj). Colbert dodaje do tego swoje trzy grosze:

[Lewis] jest często uważany za otwartego chrześcijanina, podkreślając wiarę typową dla większości odnóg chrześcijaństwa. Czy to prawda? Czy taka jest Narnia?
Niestety, dowody są niepokojące. Lewis był zdolny do podziwu godnego szerzenia swoich osobistych przekonań i poglądów. Ale potrafił również być okrutny dla ludzi o innych ideologiach lub choćby dla tych, którzy wyglądali inaczej. Na przykład, Chińczyków nazywał „kitajcami” i dla niego byli „ludźmi (lub ledwo ludźmi) w samej formie, lecz nic poza tym”. Gdy jego brat, Warren, przebywając w Chinach, narzekał w korespondencji, iż „niemożliwym jest wyobrazić sobie te odrażające kreatury jako ludzi lub nawet zwierzęta”, Lewis przyznał mu rację w słowach, których nie należałoby się spodziewać od autora Narnii: „Nie mogę pozbyć się wrażenia, że skoro ludzie są tak odmienni od siebie, nie mogą pochodzić z jednego gatunku”.



Mówiąc o moich własnych zaskoczeniach, długo nie spodziewałam się, że „czarniawy” w odniesieniu do Kalormeńczyków (dla tych, którzy Narnii nie znają, albo ją zapomnieli, Kalormeńczycy to naród oparty na ludności arabskiej, tak w wyglądzie, jak i w kulturze) tak łagodnie potraktowany przez tłumacza, w oryginale brzmi „darkie” i ma silne nacechowanie rasistowskie (jako dzieciak, czytając Ostatnią Bitwę, apokaliptyczną wizję końca Narnii, myślałam, że chodzi o kolor włosów, jako że Kalormeńczycy z reguły byli brunetami). Z drugiej strony mamy Narnijczyków o jasnych włosach i skórze, przybyłych z Północy, na wzór szlachetnych wojowników z nordyckich sag. Lewis sam nie widzi tego, co pisze, i dwa pozytywne przykłady na cały naród – Tarkiina Arawis, bodaj moja najukochańsza postać żeńska u Lewisa i Emet, który wierzy w Aslana, to trochę mało. (zastanawiam się swoją drogą, czy nadanie tej postaci imienia w języku hebrajskim („emeth” – „prawda”) osłodziło Lewisowi nieco stworzenie tego bohatera, jako że judaizm ma wspólne korzenie z chrześcijaństwem (pytam z sarkazmem). Reszta Kalormeńczyków zachowuje się i wygląda, jakby wyszła z ówczesnych rysunków satyrycznych, mówiąc nazbyt kwiecistym językiem, czcząc nieodpowiednie bóstwa (przyznajmy prawdę: każdy Kalormeńczyk to poganin lub czciciel Szatana, do wyboru), zachowując się w służalczy, pełen pogardy sposób, będąc tchórzliwą i głupią. Koniec i kropka. Gdzie tam czarnym Kalormeńczykom do jasnookich, szlachetnych północnych bohaterów, prawda. A pfe.



No i jest jeszcze Zuzanna, jedna czwarta oryginalnego angielskiego rodzeństwa, które dostąpiło szczęścia przejścia przez Starą Szafę i znalazło się w Narnii. O Zuzannie i potraktowaniu postaci Zuzanny Pevensie (w tym momencie sięgam na półkę z książkami w poszukiwaniu odpowiedniego cytatu) fani Narnii napisali tomy. Nawet tym najzagorzalszym, zdolnym jeszcze bronić autora cyklu, to, co stało się z Zuzanną, wydaje się nieprawdopodobne:

- Panie – powiedział Tirian, gdy przywitał się ze wszystkimi – jeżeli dobrze znam nasze kroniki, to kogoś tutaj brakuje. Czyż wasza królewska mość nie ma dwóch sióstr? Gdzie jest królowa Zuzanna?
- Moja siostra Zuzanna – odparł Piotr z powagą – nie należy już do przyjaciół Narnii.
- Tak – dodał Eustachy. – A kiedy próbuje się porozmawiać z nią o Narnii, mówi: „Jaką macie wspaniałą pamięć! Ale to niemożliwe, żebyście wciąż myśleli o tych wszystkich śmiesznych rzeczach, w które się bawiliśmy, gdy byliśmy dziećmi!”
- Och ta Zuzanna – westchnęła Julia. – Teraz interesują ją tylko nylonowe pończochy, szminki i zaproszenia na przyjęcia. Zawsze strasznie chciała być dorosła.
- Dorosła, w tym rzecz – rzekła Łucja. – Chciałabym, żeby wreszcie DOROSŁA. Zmarnowała lata szkolne, myśląc tylko o tym, żeby wreszcie być dorosła, a teraz zmarnuje resztę życia, starając się zatrzymać czas. To jej recepta na życie: przebiec ten najgłupszy dystans jak najszybciej, a potem zatrzymać się na tak długo, jak można.
- No dobrze, ale nie mówmy teraz o tym – powiedział Piotr. – Spójrzcie! Jakie wspaniałe drzewa! Spróbujmy tych owoców.

 Nie mówmy o tym, jasne. Założę się, że dziewczyna cierpiała w tym momencie na szalony atak czkawki.
Jak wspominałam, o „problemie Zuzanny” mówi się szeroko w fandomie narnijskim, próbując choćby przez nieoficjalną twórczość naprawić to, co uczynił Lewis. Wygnanie Zuzanny, z ujmijmy to bardziej biblijnie, raju za to, że jako dorosła kobieta polubiła nylony, flirt i makijaż, brzmi okrutnie, nawet jeżeli w poprzednich częściach Narnii Lewis dawał do zrozumienia, że Zuzanna ma najbardziej praktyczny i chwiejny teologicznie charakter z całej czwórki rodzeństwa. Co więcej, Lewis nie ratuje Zuzanny – nie ma ona kolejnej szansy na odkupienie jak jej młodszy brat, Edmund, „zdrajca, który się poprawił”; dobry lew Aslan nie zjawia się, żeby wybawić ją od smoczej skóry jak jej kuzyna Eustachego. Zuzanna pozostaje samotnie w angielskim świecie, co jest jeszcze bardziej okrutne, patrząc na to, jak kończy się narnijska seria.


Tak jakby kogoś tu brakowało... 


Przeczytałam mnóstwo fanfiction skupiających się na problemie Zuzanny, tych oficjalnych, za lubienie których fandom prawie przeklął mnie i pchły moje do siódmego pokolenia, tych anonimowych, które wahają się od gorzkiego realizmu magicznego do sielankowego znalezienia się Zuzanny-staruszki przed nową starą szafą, w której znajduje Aslana, złocistego w glorii i chwale. Zostawiając chrześcijańskie metafory na boku, najbardziej drażni mnie chyba fakt, dlaczego Zuzanna została odepchnięta przez Aslana – nylony i szminki nie są dla mnie wystarczającym powodem. A miłosierny Aslan po latach wydaje się być Bogiem Purytan – bezlitosnym i niewybaczającym. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz