niedziela, 19 października 2014

Hej, Fagin! czyli opowieść Żyda



Charles Dickens wkroczył w moje życie, kiedy miałam zaledwie osiem lat, a w telewizji puszczali ekranizację jednej z jego najbardziej znanych powieści – Davida Copperfielda (tę jedyną słuszną, z Paulem Bettanym tuż po szkole aktorskiej w roli Steerfortha; tę, która w późniejszych latach zlała mi się w jedno z adaptacją, gdzie małym Davy’m był równie mały Daniel Radcliffe, a pamiętną ciotką wspomnianego fenomenalna Maggie Smith, królowa brytyjskiego kina). Zafascynowana historią Davida Copperfielda, zażyczyłam sobie przeczytać książkę, którą na nieszczęście mieliśmy, w dwóch słusznych tomach i odtąd moja miłość do Dickensa płynie falą umiarkowaną, acz niepowstrzymaną. Nie wiem, czy to dlatego, że Dickens wprost kapitalnie przekładał na karty powieści różnorodność społeczeństwa zaludniającego Anglię, czy dlatego, że moja wewnętrzna drama queen pożądała ckliwych opowieści o porzuconych sierotkach, przez bibliografię Dickensa przebiłam się niczym torpeda (część z tych lektur nadrabiając jeszcze na studiach). I chociaż moją ukochaną postacią pozostanie po wsze czasy David Copperfield, jednej z pozycji spod pióra Dickensa nie tknęłam do tej pory. Jest nią Oliver Twist.

Sama nie wiem, dlaczego nie sięgnęłam po Olivera w wersji książkowej – wystarczyły mi dwie ekranizacje – jedna aktorska, druga animowana, nazwana zresztą Hej, Oliver!, stąd też tytuł notki. Wydaje mi się, że uznałam po prostu, że historia chłopca wychowywanego w sierocińcu – a przecież to zaledwie ułamek prawdy! – zbyt powtarza schemat Davida, oddanego przez pana Murdstone’a do fabryki na poniewierkę i nędzę (zresztą przyznajmy sami, zarówno David jak i Oliver pełnili funkcje uświadamiające, podobnie jak Nędznicy Hugo w ówczesnej Francji, jak ciężkie jest życie sierot, wykorzystywanych ponad wiek i siły.) Nie chcę jednak rozkładać dzisiaj twórczości dickensowskiej na czynniki pierwsze – chcę natomiast skupić się na retellingu Olivera autorstwa Willa Eisnera (tak, tego Eisnera od Nagrody Eisnera) pt. Żyd Fagin.



Żyd Fagin to nie do końca komiks – to już powieść graficzna, utrzymana w subtelnie rozmytych szarościach, rysowana kreską karykaturzysty (równie ostro, jak Dickens portretował swoje oryginalne postacie). Przyświeca mu jednak inny cel niż ten autora Olivera – Eisner pragnie odczarować Fagina z powieści, dając mu jego własną historię, nieszczęsną i o wiele bardziej interesującą niż historia jego podopiecznego. Przypomnijmy – Żyd Fagin jest w Oliverze Twiście postacią mroczną i skrajnie negatywną – sprowadza na złą drogę małych londyńskich uliczników, wykorzystując ich do niecnych celów – kradzież, rozbój, czasem nawet morderstwa – w zamian za wikt i opierunek. Jednym z jego chłopców staje się w pewnym momencie także i Twist – odmalowany przez Eisnera ironicznie jako blondwłose pacholę o wyglądzie aniołka, które jest skupione wyłącznie na ważności własnej osoby i na własnej historii (o egoizmie Twista można mówić najwięcej w chwili, kiedy spotyka Fagina po raz ostatni w jego celi śmierci i pyta gorączkowo Faginie, gdzie jest mój medalion?! nie zwracając w ogóle uwagi na modlącego się w rozpaczy starego opiekuna). Eisner, pewnie z racji własnego pochodzenia i zarzutów w stronę Dickensa – zarzutów uzasadnionych, ale o tym za moment – ma dla Fagina więcej wyrozumiałości. Fagin Eisnera nie ma przesadnych, semickich rysów, jak u Dickensa, nie ma odrażającej twarzy jak w jego opisach, wygląda raczej jak dobrotliwy wujaszek odziany w łachmany i podobnie się zresztą zachowuje – pojęcia nie mam, czy było to zamierzone i czy jest w powieści, ale kontrast pomiędzy wydzielaniem jedzenia w przytułku, a jowialnym Jedz, ile dusza zapragnie, chłopcze! Fagina sprawił, że się uśmiechnęłam. Co więcej, Faginowi Eisnera można i należy współczuć – zaledwie na ponad stu kartach komiksu zostaje po kolei sierotą, odrzuconym kochankiem, wygnańcem, niewolnikiem, żebrakiem, samotnikiem, ofiarą oraz skazańcem – dużo tego jak na jednego człowieka. Dickens nie pozwala na współczucie odnośnie Fagina – tylko przy pożegnaniu Fagin odstaje szansę, by odkupić swe winy i rzeczywiście to robi, wyjawiając Oliverowi, gdzie znajduje się tajemniczy medalion i otwierając mu drogę do szczęśliwego życia. Ale na tym jego rola w powieści się kończy.



Fagin Cruikshanksa (ilustratora Olivera Twista) i Fagin Eisnera. Tak dla porównania.


Co do wspomnianych zarzutów – pomimo mojej całej miłości do Dickensa (serio, miłości, bez niej nie obejrzałabym z pewnością Doktora Who, bo zjadające ludzi śmietniki nie do końca do mnie przemówiły) – nie można im odmówić słuszności. Mimo, że Dickens sam twierdził, że nie jest antysemitą, kontynuuje mit Shylocka obecny w kulturze anglosaskiej (znów przypomnijmy: Shylock to wredny Żyd z Kupca weneckiego Szekspira, zagrany PRZEGENIALNIE przez Ala Pacino w ekranizacji tejże sztuki, jak nie widzieliście, marsz obejrzeć). Wiele o Faginie i wizji żydowskiej społeczności w oczach Dickensa można dowiedzieć się w popartym źródłami posłowiu autorstwa Eisnera, tłumaczącym na przykład, skąd wziął się tak niestereotypowy wygląd jego wersji bohatera, oraz jak uprzedzenia Dickensa mają się do murzyńskiego chłopca Ebony’ego z poprzednich prac Eisnera (okazuje się bowiem, że nikt nie jest wolny od uprzedzeń). Posłowie Eisnera wypełniają również portrety Żydów z okresu wiktoriańskiego – większość z nich mogłaby znaleźć się na nazistowskich plakatach propagandowych i nikt nie zauważyłby różnicy. Tak czy siak, Eisner czyni Faginowi olbrzymią przysługę, czerpiąc zarówno z oryginalnego dzieła Dickensa jak i  z własnych doświadczeń emigranta, nadając mu głębię i szlachetność, których Dickens, nawet zarzucony listami ze skargą od przedstawicieli wyższej klasy społecznej, w której znajdowali się i Semici, zmienić nie potrafił. Pomimo, że do należytego docenienia powieści graficznej niezbędna jest znajomość historii Olivera Twista, opowieść Mojżesza Fagina sama w sobie potrafi zachwycić i wciągnąć aż do samego końca.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz