Czasami zastanawiam
się, kto pisze moje życie – bo że ktoś je pisze, to pewne. Nie mam więcej
wątpliwości, biorąc pod uwagę, że pendrive z tym tekstem zagubił mi się dobrych
kilka miesięcy temu, a znalazł wczoraj, niedługo po premierze „Song of the Sea”,
najbardziej selkie-owatego filmu, jaki kiedykolwiek widziałam. :) Oryginał tekstu
możecie znaleźć tu. W wasze ręce!
Historie o selkie są dla frajerów
Nienawidzę
opowieści o selkie. Zawsze mówią o tym, jak polazłaś na strych po książkę,
znalazłaś ohydny stary płaszcz, zniosłaś go na dół, trzymając między palcem
wskazującym i kciukiem i zapytałaś „co to jest?” a potem już nigdy nie
zobaczyłaś swojej mamy.
*
Pracuję
w restauracji La Pacha. Dostałam tę pracę po tym, jak odeszła mama, żeby pomóc
w płaceniu rachunków. Pierwszego wieczoru w pracy dwa razy nawrzeszczał na mnie
główny kelner, sparzyłam palce o gorący talerz, wylałam na swój fartuch zupę
soczewicową z pietruszką i zostawiłam klucze w kuchni.
Wróciłam
pędem do restauracji i zaczęłam dobijać się do drzwi. Oczywiście nikt nie
wyszedł. Poczułam zapach papierosów w tej samej chwili, w której usłyszałam
głos.
-
Hej.
Odwróciłam
się i stała tam Mona, biały dym snuł się pomiędzy jej palcami.
-
Zostawiłam w środku klucze – powiedziałam.
*
Mona
to jedyna dziewczyna poza mną w La Pacha, która jest kelnerką. Jest
spokrewniona ze wszystkimi w restauracji poza mną. Właściciel, który każe
nazywać się Wujek Tad, jest naprawdę jej wujem, bratem jej mamy.
-
Nie rozmawiaj z nim, jeśli nie musisz – ostrzegła mnie Mona – Jest straszny.
To
było po tym, jak westchnęła, upuszczając papierosa i miażdżąc go butem, po tym,
jak podsadziłam ją na splecionych dłoniach, żeby mogła wejść przez okno, po tym,
jak wślizgnęła się do kuchni i otworzyła mi drzwi. Powiedziała „madame” oschłym
tonem i ukłoniła się. Przynajmniej wydaje mi się, że powiedziała „madame”.
Równie dobrze mogła powiedzieć „wasza wysokość”. Nie pamiętam za dobrze tej
nocy, bo wypiłyśmy dużo wina. Mona stwierdziła, że skoro już się włamałyśmy i
weszłyśmy, to możemy też coś ukraść i ustawiła w rządku wszystkie otwarte
butelki czerwonego wina. Poświeciłam jej komórką, kiedy wyjmowała specjalne
gumowe korki i nalewała po trochu z każdej butelki do plastikowej miarki.
Nazwała to Winiarnią. Byłam zaskoczona, że jest dla mnie tak miła, bo w pracy
prawie się do mnie nie odzywała. Później zdradziła mi, że nienawidzi każdego
przy pierwszym spotkaniu. Zadzwoniłam do domu, ale tata nie odbierał, pewnie
był w piwnicy. Zostawiłam wiadomość i wyłączyłam telefon.
-
Wiesz, o co poprosił mnie dzisiaj ten gość? – zapytała Mona. – Zamawiał kaszę z
wołowiną, a powiedział: poproszę Kasię z wołowiną.
*
Mama
Mony nie pracuje w La Pacha, ale czasami wpada około trzeciej, siada w sekcji
Mony i płacze. Wtedy Mona wciska na głowę pomarańczową kaszkietówkę, wypada
tylnym wyjściem i zapala papierosa, a ja przejmuję jej sekcję. Mama Mony nie
składa u mnie zamówień. Ma oczy Mony, albo Mona ma jej oczy: olbrzymie
rozzłoszczone oczy z rzęsami tak długimi, że podwijają się na końcach. Potrząsa
tylko głową i powtarza: nic! nic! aż w końcu Wujek Tad podchodzi do niej, a
mama Mony przytula go i całuje, zawodząc po arabsku.
*
-
Masz klucze? – pyta mnie Mona po pracy.
Wsiadamy
do mojego samochodu i wiozę nas przez miasto do Włości Kości, olbrzymiego
cmentarza na wzgórzu. Parkuję na pustym miejscu, a Mona zwija papierosa. Jest
tylko jedna lampa, paląca się odległym, zimnym blaskiem w środku parkingu. Mona
zrzuca buty, kładzie stopy na desce rozdzielczej i płacze. Uprzedziła mnie o
tym w noc kiedy się poznałyśmy, powiedziałam coś głupiego, w stylu:
-
Jesteś taka zabawna.
A
ona odpowiedziała: - Właściwie dużo płaczę. Powinnaś o tym wiedzieć.
Byłam
taka szczęśliwa, że uważała, iż powinnam wiedzieć o jej nawykach, same nawyki
mnie nie obchodziły. Ciągle mnie nie obchodzą, ale to prawda, że Mona dużo
płacze. Płacze, bo boi się, że jej mama wywiezie ją do Egiptu, gdzie kiedyś
mieszkała jej rodzina. Mona nigdy tam nie była.
-
Co miałabym tam robić? Nawet nie mówię po arabsku.
Wyciera
tusz do rzęs w rękaw i każę jej popatrzeć na lampę na zewnątrz i udawać, że
lśniące światło pochodzi z ogniska i że razem z nią wrzucam w ogień wszystkie
kiedykolwiek spisane opowieści o selkie i patrzę, jak płoną.
-
Ty i te twoje opowieści o selkie – mówi Mona. Protestuję, że nie są moje i
nigdy nie będą i nigdy-przenigdy nie opowiem jej tej jednej historii, która
jest prawdą; nie mówię jej, jak wspięłam się tamtego dnia na strych, bo
szukałam książki, którą czytałam, kiedy byłam mała, Pięknej i Bestii, przyzwoitej baśni o zwierzęciu, które na zawsze
zostało człowiekiem, tak jak powinno być. Nie mówię Monie, że czarne włosy
Pięknej wiły się na każdej stronie albo że Bestia miał żółte rogi i przepyszny
frak i o tym, że zamiast książki znalazłam płaszcz, moja mama narzuciła go na
siebie, wyszła przez kuchenne drzwi i przekręciła kluczyk w stacyjce.
*
Jedna
z opowieści o selkie mówi o mężczyźnie z Mýrdalur. Któregoś dnia, będąc na klifach, usłyszał tańczących i
śpiewających w jaskini ludzi i zauważył kilka skór rozwieszonych na skałach.
Zabrał jedną ze skór i zamknął w kufrze, a kiedy wrócił, na brzegu morza
siedziała samotna dziewczyna i rozpaczała. Była naga, więc przyniósł jej nieco
ubrań i zabrał do domu. Pobrali się i mieli dzieci. Wiecie, jak to jest.
Pewnego razu zmienił ubranie i zapomniał wyjąć z kieszonki koszuli klucz do
skrzyni. Odnalazła go jego żona, piorąc ubrania.
*
- Nie jedziesz do Egiptu – pocieszam Monę. – Wybieramy się do Kolorado.
Pamiętasz?
To nasze wielkie marzenie – pojechać do Kolorado. Tam urodziła się Mona.
Mieszkała tam do czwartego roku życia. Wciąż pamięta skały, świerki i mroźne,
mroźne powietrze. Mówi, że chmury w Kolorado są jasne, niczym kawałki lustra.
To w Kolorado rodzice Mony wzięli rozwód, a jej mama próbowała się zabić po raz
pierwszy. Tutaj też tego próbowała. Włożyła głowę do piekarnika, opierając się
na poduszkach. Mona była wtedy w siódmej klasie.
*
Selkie wracają do morza w mgnieniu oka, jakby nigdy z niego nie wychodziły.
To jedna z rzeczy, która różni je od ludzi. Jednego razu mój tata próbował
gdzieś wrócić; był wtedy w armii, stacjonowali w Niemczech, i tata pojechał do
Norwegii żeby odszukać miasteczko z którego pochodziła moja prababcia. Nawet
znalazł to miejsce, starą farmę z naszym nazwiskiem. W miasteczku wszedł do
restauracji i zamówił lutefisk, obrzydliwą potrawę z ryb, którą przyrządza
babcia. Kucharka wyszła z kuchni i popatrzyła na niego jak na świra. Oznajmiła,
że lutefisk je się tylko na Boże Narodzenie.
I tak plan taty, żeby poznać prawdziwy smak lutefisk legł w gruzach. Wszystko,
co zdołał przywieźć z Norwegii to Biblia mojej prababci. Jest jeszcze dziennik,
który prowadziła na północnej farmie, ale nie umiemy go odczytać. Zapisała w
nim tylko cztery angielskie słowa: Mój
Boże koszmarny dzień.
*
Możecie podejrzewać, że tata poderwał mamę w Norwegii, gdzie roi się od
fok. Ale to nieprawda. Poznał ją na basenie.
*
Jeśli chodzi o mamę, nigdy nie mówiła o swoich krewnych. Zapytałam ją raz,
czy ma rodzinę i odpowiedziała: „nie takich jak my”. Wówczas myślałam, że ma na
myśli ćpunów albo morderców, może gdzieś na odsiadce. Chciałabym, żeby to była
prawda.
*
Jedna z historii, jakich nie opowiedziałam Monie pochodzi z Leksykonu Brytyjskiego Folkloru. W tej
opowieści to córeczka selkie odnajduje ukrytą skórę. Oczywiście nie ma pojęcia,
co się wydarzy, po prostu wie, że jej matka szuka foczej skóry i przypomina
sobie tatusia wyciągającego taką skórę spod łóżka i głaszczącego ją. Matka
dziewczynki wydobywa swój płaszcz z kryjówki i mówi: „Żegnaj, moje maleństwo!”
Nie myśli o tym, że skoro tyle czasu oddychała powietrzem, to z pewnością
jeszcze trochę wytrzyma. Po prostu zarzuca na siebie skórę i wskakuje do morza.
*
Po tym, jak odeszła mama, czekałam, aż tata wróci do domu z pracy. Milczał,
kiedy opowiedziałam mu o płaszczu. Stał w świetle elektronicznego zegara w
piekarniku i delikatnie pocierał palcami, zupełnie jakby bezgłośnie nimi
pstrykał. Później usiadł przy kuchennym stole i zapalił papierosa. Nigdy
wcześniej nie widziałam, żeby palił w domu. Mama
dostanie szału, pomyślałam, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to
nieprawda. W tym domu była tylko dwójka szaleńców. Ja i tata.
*
Ojciec wciąż na mnie czeka, więc tuż przed północą wyjeżdżam z parkingu.
Mam nadzieję dotrzeć do domu na tyle wcześnie, żeby nie zrzędził, ale
dostatecznie późno, żeby nie chciało mu się wychodzić z piwnicy gdzie rozbiera
na części stare telewizory i gadać o colledge’u. Mówiłam mu, że nie idę na
studia. Wybieram się do Kolorado, stanu zamkniętego. Tylko dwadzieścia na
pięćdziesiąt stanów jest zupełnie zamkniętych – to znaczy, że nie mają dostępu
do Wielkich Jezior ani do morza. Mona zapala światło i próbuje nałożyć eyeliner
w lusterku, a ja skręcam, żeby obsunęła jej się ręka. Gasi światło i mnie
uderza. Wszystkie szyby w aucie są opuszczone i wiatr omiata dzikie włosy Mony
wokół jej twarzy. Moje maleństwo,
wyjaśnia książka, to „wyraz czułości”.
- Moje maleństwo – grucham do Mony. Dostaje czkawki. Nie może przestać się
śmiać.
*
Nigdy nie pocałowałam Mony. Dużo o
tym myślałam, ale zdecydowałam, że jeszcze na to nie pora. To nie tak, że
myślałam, że się wystraszy czy coś. Chyba nawet się nie boję, że nie oddałaby
mi pocałunku. Jest gorzej: boję się, że pocałowałaby mnie nic przy tym nie
czując.
*
Prawdopodobnie jednym z największych frajerów, którzy zakochali się w
selkie był mężczyzna, który nosił jej skórę ze sobą w plecaku. Był tak
zestrachany, że ją znajdzie, że zabierał skórę ze sobą wszędzie – kiedy szedł
na połów albo napić się w mieście. Aż któregoś dnia złapał mnóstwo ryb. Było
ich tak wiele, że nie mógł ich wszystkich zaciągnąć do domu w swojej sieci.
Opróżnił plecak i napełnił go rybami, a skórę przewiesił przez ramię, ale w
drodze powrotnej do domu ją upuścił.
- Szara z przodu, z tyłu szara, skończyła się ziemska kara – oto, co
powiedziała żona rybaka, kiedy odnalazła swoją skórę. Mężczyzna rzucił się ją
łapać, nawet ją pocałował, chociaż już była foką, ale ona sturlała się ze
ścieżki i rzuciła w toń. Mężczyzna stał po kolana w chłodnych falach, śmierdząc
rybą i płacząc. W historiach o selkie pocałunki niczego nie rozwiązują.
Pocałunek niczego nie zmienia. Nikt nie kocha cię tylko dlatego, że ty kochasz
go lub ją. Co to w ogóle za baśń?
*
- Nie obudziła się – opowiada Mona. – Wyciągnęłam ją z piekarnika na
podłogę i wyłączyłam gaz i otworzyłam okna. Nie byłam taka znów mądra, wcale
nie myślałam. Zadzwoniłam po Wujka Tada i policję i dalej nie myślałam.
Nie wierzę, że nie była mądra. Próbowała nawet ratować mamę sztucznym
oddychaniem, ale ona nie obudziła się zanim nie znalazła się w szpitalu. Musieli
po nią sięgnąć i wyszarpać ją śmierci, bo było blisko. Śmierć czai się tuż pod
skórą, jak mówi Mona. Szara z przodu, z tyłu szara.
*
Kochana Mono: Kiedy na ciebie patrzę, parzy mnie skóra.
*
Podjeżdżam pod jej pojazd, żeby ją wysadzić. Dom jest ciemny,
najmroczniejszy na całej ulicy, bo mama Mony nie lubi zapalać światła na ganku.
Mówi, że wdziera się pod żaluzje i nie może przez to zasnąć. Mama Mony ma
śliczną sypialnię na piętrze, z mnóstwem starych fotografii w złoconych
ramkach, ale śpi na kanapie w salonie obok akwarium. Obserwowanie rybek pomaga
jej na sen, chociaż mówi, że w tym kraju nie ma prawdziwych ryb. Mona nazywa to
jedną ze „starych śpiewek” swojej mamy.
Mona wysiada, szarpiąc ten kawałeczek mojego serca, który zostaje z nią,
gdziekolwiek się wybiera. Stoi na zewnątrz i zagląda do środka samochodu przez
otwarte drzwi. Ledwo ją widzę, ale czuję cytrynowy zapach odżywki na jej
włosach, zmieszany z wonią potu i trawki. Mona pachnie jak las, nie jak morze.
- O Boże – wykrzykuje – zapomniałam ci powiedzieć, dzisiaj, no wiesz, stolik
szósty? Ta wielka banda znajomków Wuja Tada?
- Taaa.
- No więc chcieli zupę przed normalnym jedzeniem, a ja zapomniałam i wiesz,
co ten stary dziad do mnie powiedział? Ten niski na końcu stołu?
- Co?
- Mówi: Vous êtes bête, mademoiselle!
Mówi to chrypliwym, niskim głosem i się śmieje.
Rozpoznaję francuski, ale to wszystko.
- A co to znaczy?
- Idiotka z ciebie, panienko!
Przechyla głowę, tłumiąc chichot.
- Nazwał cię idiotką?
- Tak, bête, jak bestia.
Podrywa głowę, po czym nią potrząsa. Światło z czyjegoś podwórka odbija się
od jej nosa. Markuje norweski akcent i mówi:
- Mój Boże, koszmarny dzień.
Potakuję.
- Koszmarny dzień.
I ponieważ powtarzamy to cały czas, ponieważ to głupia, zwykła rzecz, którą
można uznać za naszą „starą śpiewkę”, albo może dlatego, że wypaliłam za dużo
trawki, cała kupa dni miesza się w ten jeden szczególny moment. Jest ich więcej
niż można policzyć. Tamten Sylwester, który spędziliśmy wszyscy razem, kiedy przyjechał
po mnie Wujek Tad, kiedy zatrzymał się i otworzyłam drzwi, a on kazał mi je
zamknąć, i mruknął „Ja to zrobię, tylko trochę się przekręcę” a gdy opowiedziałam
wszystko Monie, śmiałyśmy się tak bardzo, że musiałyśmy uciec i schować się w
łazience. Ten dzień, kiedy goście ze szkoły wpadli do restauracji i podałyśmy
im wino, chociaż byli niepełnoletni, a Mona się spietrała i wylała wszystko na
obrus, tamten, gdy przyjechała jej sympatyczna kuzynka i zrobiła nam w
mikrofali kanapki z serem i miętą i dostała ochrzan za marnowanie jedzenia. I
wieczór urodzinowy dla mamy Mony, kiedy Wujek Tad włączył muzykę i zmusił nas
wszystkich do tańca, a oczy mamy Mony stały się szklane od łez. Niedługo potem
Mona powiedziała mi:
- Powinnam uciec. Jestem jedyną rzeczą, która ją tu trzyma.
Mój Boże, koszmarne dni. Najlepsze dni mojego życia.
*
- Pa – szepcze Mona. Obserwuję ją, zanim zniknie we wnętrzu domu.
*
Moja mama miała zwyczaj pływać każdego ranka na YWCA. Kiedy byłam mała,
zabierała mnie ze sobą. Nie lubiłam pływania. Wolałam siedzieć na leżaku z
książką, podczas kiedy ona wypływała i znów się zanurzała, wypływała i się
zanurzała, niewyraźna plama pod powierzchnią wody. Podczas gdy ja czytałam Panią Frisby i szczury z NIMH, wydawało
się, że mama sama była szczurem laboratoryjnym wykonującym zadania, dotykając tego
i tamtego brzegu basenu. Wreszcie wychodziła z powrotem i ściągała czepek z
głowy. W szatni zdejmowała swój kostium, cienką, szarą szmatkę ociekającą na
podłogę. Większość ludzi przeciągało ramiączka kostiumu przez kłódkę od szafki,
tak, by mógł wisieć swobodnie bez groźby kradzieży, ale nie moja mama. Ona po
prostu zawieszała kostium na haczyku.
- Nikt nie połasi się na taki stary rozciągnięty łach – mówiła.
I tak było.
*
Tu historia powinna się skończyć, ale tak nie jest. Mój tata twierdzi, że
mama była żywiołem, swego rodzaju obcym, nigdy do nas nie należała. To nie moja
wina, że odeszła, porzuciła nas dlatego, że nigdy nie nauczyła się oddychać na
lądzie. To najgorsza opowieść, jaką słyszałam. Nigdy nie opowiem jej Monie,
przenigdy, nawet wtedy gdy będziemy wyruszać do Kolorado z wszystkimi
potrzebnymi rzeczami w bagażniku mojego samochodu, a ja spotkam się z nią po
drodze, w warzywniaku, tak jak planowałyśmy, a ona wybiegnie roześmiana, z
pomarańczową czapką wciśniętą na głowę. Nie opowiem jej, jak niebezpieczne są
strychy, jak niektórzy ludzie nie mogą zacząć od nowa, albo jak wciąż widzę
moją mamę w sklepowych witrynach, z długimi włosami w tym samym
szarosrebrzystym odcieniu co jej płaszcz, albo jak kiedyś przyjechali moi mali
kuzyni i poszliśmy do zoo, a foki mnie rozpoznały, stanęły słupka w wodzie i
zaszczekały w swoim własnym języku. Nie powiem. Boję się. Nie powiem jej nawet
tego, co należy wiedzieć: że powinnyśmy być silniejsze niż nasze matki, że mamy
inne historie do opowiedzenia, i niech lepiej nie zmieni zdania i nie porzuci
mnie w Kolorado, bo tego nie zrozumiem, znienawidzę ją na zawsze, spalę jej
graty i spędzę całą noc wrzeszcząc w lesie, bo to głupie nie móc oddychać, kto
w ogóle słyszał o oddychaniu w jednym miejscu, a nieoddychaniu w innym, nie
jesteśmy takie, Mona i ja, a historie o selkie są tylko dla frajerów, którzy
utknęli po złej stronie magii – ludzi upuszczających rzeczy, ludzi gubiących
klucze, ludzi, którzy odpuszczają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz