niedziela, 15 czerwca 2014

Tłumaczenie: Neil Gaiman, "Opowieść lipcowa"

Dziś w ramach poprawiania sobie humoru (wcale nie ryczałam przy pierwszym czytaniu, no gdzieżby) kolejny drobiażdżek z Kalendarza Opowieści.


Opowieść lipcowa

NEIL PYTA:
„Jaka jest najniezwyklejsza rzecz, jaką widziałeś w lipcu?”
@mendozacarla ODPOWIADA:
„…igloo zbudowane z książek”.
#KeepMoving #JulTale



W dniu, kiedy odeszła ode mnie żona, mówiąc, że potrzebuje samotności i czasu, żeby przemyśleć kilka spraw, pierwszego lipca, gdy słońce iskrzyło na tafli jeziora w środku miasta, kiedy kukurydza na polach wokół mojego domu sięgała już do kolan,  gdy nazbyt entuzjastyczne dzieciaki podpaliły kilka petard i fajerwerków, żeby nas zaskoczyć i uświetnić letnie niebo, zbudowałem książkowe igloo na tyłach mojego domu.

Do budowy użyłem książek w miękkich oprawach, gdyż przestraszyłem się ciężaru spadających twardych tomów i encyklopedii, gdyby konstrukcja nie okazała się wystarczająco solidna.

Ale dało radę. Miało ponad trzy metry wysokości oraz tunel, przez który mogłem wczołgać się do środka i ukryć przed przeraźliwym północnym wichrem.

Do igloo zabrałem więcej książek, niż zużyłem na budowę i zacząłem czytać. Zachwyciło mnie, jak ciepło i przytulnie było w środku. Gdy już kończyłem czytać książki, układałem je jako podłogę, donosząc coraz to nowe, żebym miał na czym siedzieć i tak z mojego świata całkiem zniknęła zielona lipcowa trawa.

Nazajutrz przyjechali do mnie znajomi. Wpełzli do mojego igloo na czworakach. Oświadczyli, że mi odbiło. Odparłem, że jedyną rzeczą dzielącą mnie od zimna jest kolekcja książek mojego ojca z lat pięćdziesiątych, przy czym wiele z nich miało pikantne tytuły, jaskrawe okładki i rozczarowująco rzewne historie.

Znajomi mnie opuścili.

Usiadłem w moim igloo, wyobrażając sobie mroźną arktyczną noc na zewnątrz i zastanawiając się, czy zorza polarna rozświetli niebo nade mną. Wyjrzałem, ale zobaczyłem tylko ciemność, usianą drobnymi piegami gwiazd.

Spałem w moim igloo zrobionym z książek. Zgłodniałem. Zrobiłem dziurę w podłodze, zarzuciłem wędkę i czekałem, aż coś zacznie brać. Coś się złapało; książkowa rybka w zielonej okładce opowiadań detektywistycznych Penguina. Zjadłem ją na surowo, bojąc się rozpalić ogień.

Kiedy wyszedłem na zewnątrz, ujrzałem że ktoś pokrył książkami cały świat: książkami w bladych oprawach, w odcieniach bieli, błękitu i fioletu. Skakałem po książkowych krach.

Zobaczyłem kogoś, kto przypominał mi żonę. Stała na lodzie, układając lodowiec autobiografii.

- Myślałem, że odeszłaś – wyszeptałem w jej kierunku. – Myślałem, że zostawiłaś mnie samego.

Nie odpowiedziała i zdałem sobie sprawę, że jest zaledwie cieniem cienia.

Trwał lipiec, gdy słońce na dalekiej północy nie zachodzi nigdy, ale zmęczyłem się i wyruszyłem w kierunku mego igloo.



Zanim zobaczyłem niedźwiedzie, najpierw ujrzałem ich cienie, były olbrzymie i jasne, zrobione ze stron ponadczasowych utworów, wiersze starożytnych i współczesnych pod postacią niedźwiedzi grasowały po krach, wypełnione słowami zdolnymi zranić swym pięknem. Mogłem zobaczyć papier i snujące się na nim słowa i przeraziłem się, że niedźwiedzie mnie zauważą.

Wczołgałem się z powrotem do igloo, unikając niedźwiedzi. Być może zasnąłem w ciemnościach. A potem wychynąłem, kładąc się na wznak na lodzie i przyglądałem się zdumiewającym barwom migoczącej zorzy polarnej, słuchając trzasku i pęku odległego lodu, kiedy baśniowa góra lodowa oderwała się od lodowca mitologii.

Nie wiem, kiedy zorientowałem się, że obok mnie leży ktoś jeszcze. Słyszałem jej oddech.

- Są przepiękne, prawda? – zapytała.

- To aurora borealis, zorza północna – wyjaśniłem.

 - To miejskie fajerwerki z okazji Czwartego Lipca, kochanie – odpowiedziała moja żona.

Złapała mnie za rękę i wspólnie oglądaliśmy fajerwerki.

Kiedy ostatni sztuczny ogień wybuchł w chmurze złotych gwiazdek, dodała:

- Wróciłam do domu.

Nic nie odpowiedziałem, ale bardzo mocno ścisnąłem jej dłoń, opuszczając książkowe igloo i wracając z nią do domu, gdzie mieszkaliśmy, wygrzewając się jak koty na lipcowym upale.

Usłyszałem daleki grzmot. W nocy, kiedy spaliśmy, zaczęło padać, burząc moje igloo z książek, zmywając słowa ze świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz