środa, 17 września 2014

Tłumaczenie: Neil Gaiman, "Opowieść listopadowa"



Opowieść listopadowa

NEIL PYTA:
„Co spalilibyście w listopadzie?”
@MeiLinMiranda ODPOWIADA:
„Moją historię choroby, ale tylko wówczas, gdyby sprawiło to, że wyzdrowieję”.
#KeepMoving #NovTale





Palenisko było niewielkie i kwadratowe, wykonane ze starego, poczerniałego od ognia metalu, który mógł być miedzią lub mosiądzem. Eloise zwróciła na nie uwagę na wyprzedaży garażowej ze względu na zdobienia w kształcie zwierząt, które równie dobrze mogły uchodzić za smoki jak i za węże morskie. Jednemu ze stworzeń brakowało głowy.

Kosztowało zaledwie dolara, więc Eloise kupiła je, razem z czerwonym kapeluszem z piórkiem po boku. Pożałowała zakupu kapelusza już w drodze do domu i pomyślała, że może komuś go sprezentuje. Ale kiedy dotarła do mieszkania, czekał na nią list ze szpitala, tak więc umieściła palenisko na tyłach ogrodu, a kapelusz zaraz po wejściu schowała do szafy i więcej o nich nie rozmyślała.

Mijały miesiące, a wraz z nimi ochota, aby wychodzić z domu. Z każdym dniem czuła się słabsza, każdy dzień odbierał jej coraz więcej. Przeniosła łóżko do pokoju na dole, ponieważ chodzenie sprawiało jej ból, ponieważ była zbyt zmęczona, by chodzić po schodach, ponieważ tak było łatwiej.

Przyszedł listopad, a z nim świadomość, że nie doczeka Bożego Narodzenia.

Istnieją rzeczy, których nie można wyrzucić, rzeczy, których nie mogą znaleźć nasi bliscy, kiedy już odejdziemy. Rzeczy, które należy spalić.



Zabrała ze sobą do ogrodu czarną tekturową teczkę pełną papierów, listów i starych fotografii. Wypełniła palenisko gałęziami z drzew i brązowymi papierowymi torbami i podpaliła je zapalarką do grilla. Dopiero gdy zapłonął ogień otworzyła teczkę.

Zaczęła od listów, w szczególności tych, które chciała ukryć przed resztą ludzi. Kiedy studiowała na uniwersytecie, był pewien profesor i pewien związek, jeżeli można to tak nazwać, który bardzo szybko stał się toksyczny. Trzymała przed sobą jego listy, spięte razem i rzucała je, jeden za drugim, w płomienie. Była jeszcze ich wspólna fotografia, którą wrzuciła jako ostatnią, patrząc jak zwija się i czernieje.

Gdy sięgała po następną rzecz z teczki, zdała sobie sprawę, że nie pamięta nazwiska profesora, przedmiotu jaki wykładał, ani dlaczego zranił ją tak bardzo, że przez kolejny rok próbowała popełnić samobójstwo.

W kolejce czekało zdjęcie jej suczki Lassie, leżącej na grzbiecie pod dębem w ogrodzie. Lassie nie żyła od siedmiu lat, ale drzewo nadal tu rosło, teraz bezlistne w listopadowym zimnie. Upuściła zdjęcie w palenisko. Tak mocno kochała tego psa…

Poszukała wzrokiem dębu, snując wspomnienia…

W ogrodzie nie było żadnego drzewa.

Nie było nawet śladu po pniu, tylko blady listopadowy trawnik, pokryty opadłymi liśćmi z drzew sąsiadów.

Eloise zauważyła to, ale nie zmartwiło jej, że postradała zmysły. Wstała, nieco sztywno, i weszła do domu. Jej odbicie w lustrze przyprawiło ją o szok, tak jak często w ostatnich dniach. Jej włosy stały się cienkie, a twarz mizerna.

Zebrała papiery ze stolika przy niezaścielonym łóżku, list od jej onkologa był na samej górze, skrywając pod sobą tuzin stron wypełnionych słowami i cyferkami. Pod nimi tkwiło jeszcze więcej kartek, wszystkie z logo szpitala nadrukowanym na górze strony. Je również zabrała, po czym dorzuciła rachunki za leczenie. Ubezpieczenie pokrywało większość z nich, jednak nie wszystkie.

Znów wyszła na dwór, robiąc przystanek w kuchni, żeby złapać oddech.

Palenisko czekało i wrzuciła całą dokumentację medyczną w płomienie. Obserwowała, jak kartki robią się brązowo-czarne i zmieniają się w popiół w listopadowym wietrze.

Eloise wstała, kiedy dopaliły się resztki historii jej choroby i wróciła do środka. Lustro w holu ukazało jej znajomą i nową zarazem Eloise - miała gęste brązowe włosy i uśmiechała się do siebie, jakby kochała życie i niosła pocieszenie.



Eloise podeszła do szafy w holu. Na półce leżał czerwony kapelusz, o którym ledwo pamiętała, ale włożyła go, martwiąc się trochę, że czerwień niekorzystnie podkreśli jej zmęczenie i ziemistą cerę. Zerknęła do lustra. Wyglądała świetnie. Poprawiła kapelusz pod innym kątem.

Na podwórzu w chłodnym listopadowym powietrzu znikała ostatnia smużka dymu z czarnego, wężowego paleniska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz