piątek, 19 września 2014

Tłumaczenie: Neil Gaiman, "Opowieść grudniowa"



Opowieść grudniowa

NEIL PYTA:
„Kogo chętnie znów zobaczylibyście w grudniu?”
@Geminitm ODPOWIADA:
„Samą siebie, osiemnastolatkę na gigancie, żebym mogła pokazać jej, że znalazłam miłość i własny dom – i że się poprawiło”.
#KeepMoving #DecTale




W lecie trudno mieszkać na ulicy, ale w lecie można spać w parku, nie umierając przy tym z zimna. Zima jest inna. Zima potrafi być zabójcza. A nawet jeżeli nie, mróz i tak traktuje cię jak ulubionego bezdomnego przyjaciela, wsączając się w twoje życie.

Donna uczyła się od starych wyjadaczy. Sztuka polega na tym, aby spać gdzie tylko można w ciągu dnia – dobrze nadają się do tego pętle metra, wystarczy kupić bilet i można jeździć w kółko cały dzień, drzemiąc w przedziale, i wszelkie tanie kafejki gdzie nikomu nie przeszkadza osiemnastoletnia dziewczyna, która kupi herbatę za pięćdziesiąt pensów, a potem przyśnie nad nią na godzinę czy trzy, o ile wygląda mniej więcej porządnie – ale poruszać się nocą, gdy temperatury lecą w dół, a ciepłe miejsca przestają być dostępne, drzwi się zamykają, a światła gasną…

Była dziewiąta wieczorem, a Donna spacerowała. Trzymała się oświetlonych ulic i nie wstydziła się prosić o pieniądze. Już nie. Ludzie zawsze mogli odmówić i przeważnie właśnie tak robili.





W kobiecie na rogu ulicy nie było nic znajomego. Jeśli byłoby inaczej, Donna nigdy by się do niej nie zbliżyła. Myśl, że ktoś z Biddenen mógł ją teraz zobaczyć prześladowała ją niczym koszmar: wstyd i strach, że powiedzieliby matce (która nigdy nie mówiła zbyt dużo, i wieść, że zmarła babcia skomentowała tylko: „krzyżyk na drogę”), potem matka powiedziałaby ojcu, a on mógłby tu przyjechać i próbować jej szukać i zabrać ją do domu. A to by ją złamało. Nigdy więcej nie chciała go widzieć.

Kobieta na rogu ulicy zatrzymała się, zafrasowana i rozejrzała się wokół, jak gdyby zgubiła drogę. Od takich osób łatwo było wyciągnąć kasę, jeżeli wskazało im się właściwą drogę.

Donna podeszła bliżej i zapytała:

- Ma pani jakieś drobne?

Kobieta spojrzała na nią z góry. I wówczas wyraz jej twarzy zmienił się i wyglądała jak…  Donna w tamtej chwili zrozumiała ten frazes, zrozumiała dlaczego ludzie mówią „jakby zobaczyła ducha”. Tak właśnie było. Kobieta spytała:

- Ty?

- Ja? – odpowiedziała pytaniem Donna. Gdyby rozpoznała tę kobietę, mogłaby się cofnąć, mogłaby nawet uciec, ale jej nie znała. Wyglądem przypominała odrobinę jej matkę, ale była milsza, łagodniejsza, zaokrąglona tam, gdzie matka Donny była koścista. Ciężko było zobaczyć, jak naprawdę wygląda, ponieważ miała na sobie gruby czarny zimowy kombinezon i czapkę z grubej ciepłej wełny, ale jej włosy pod czapką żarzyły się pomarańczą, tak jak włosy Donny.

Kobieta wyszeptała „Donna”. Donna zwiałaby w tamtej chwili, ale nie uciekła, została na miejscu, bo cała sytuacja była zbyt wariacka, zbyt nieprawdopodobna, zbyt niedorzeczna, by móc ją ubrać w słowa.



Kobieta powiedziała:

- Och, Boże. Donna. Ty to ty, prawda? Pamiętam. – urwała. Wydawała się walczyć z łzami.

Donna przyjrzała się kobiecie i niesłychana, absurdalna myśl przyszła jej do głowy i zapytała:

- Czy jesteś tym, czym myślę?

Kobieta przytaknęła.

- Jestem tobą – powiedziała. – Albo będę. Któregoś dnia. Spacerowałam tędy, wspominając, jak to było, kiedy ja… kiedy ty… - znów przerwała. – Posłuchaj. Nie zawsze tak będzie. A nawet niezbyt długo. Tylko nie zrób niczego głupiego. Albo czegoś, czego nie będziesz mogła odwrócić. Obiecuję, że skończy się dobrze. Jak w filmikach z You Tube, wiesz? Jest Lepiej.

- Co to jest ju-tjub? – zapytała Donna.

- Och, kochanie – odparła kobieta. A potem oplotła Donnę ramionami, przyciągnęła do siebie i mocno ją przytuliła.

- Zabierzesz mnie ze sobą do domu? – poprosiła Donna.

- Nie mogę – odrzekła kobieta. – Dla ciebie dom jeszcze nie istnieje. Jeszcze nie spotkałaś żadnej z osób, które pomogą ci wydostać się ze świata ulicy, albo pomogą przy znalezieniu pracy. Nie spotkałaś jeszcze osoby, z którą spędzisz życie. Ale któregoś dnia we dwoje stworzycie bezpieczne miejsce dla was i dla waszych dzieci. Przytulne miejsce.

Donna poczuła narastającą złość.

- Dlaczego mi to mówisz? – zaatakowała.

- Żeby dać ci nadzieję. Że się poprawi.

Donna zrobiła krok wstecz. – Nie chcę nadziei – oświadczyła. – Chcę ciepłego miejsca. Chcę domu. I chcę go teraz. Nie za dwadzieścia lat.

Zraniony wyraz na pogodnej twarzy.

- To mniej niż dwadzie…

- Nie obchodzi mnie to! To nie stanie się dziś! Nie mam dokąd pójść. I jest mi zimno. Masz jakieś drobne?

Kobieta skinęła głową.

- Proszę – powiedziała. Otworzyła torebkę i wyjęła banknot. Donna go zabrała: dwadzieścia funtów. Ale dwudziestofuntowy banknot nie wyglądał jak żadna waluta, jaką znała. Poszukała wzrokiem kobiety, chcąc ją o to zapytać, ale zniknęła, a kiedy Donna spojrzała na swoją dłoń,  to samo stało się z banknotem.

Stała w miejscu, drżąc z zimna. Pieniądze przepadły, jeżeli kiedykolwiek w ogóle istniały. Ale wiedziała jedną rzecz: wiedziała, że pewnego dnia się uda. W końcu. I wiedziała, że nie musi robić nic głupiego. Nie musiała kupować biletu na metro, tylko po to, by skoczyć na tory gdy pociąg znajdzie się zbyt blisko, żeby się wycofać.

Zimowy wiatr był ostry, przeszywał i przejmował do kości, ale zauważyła, że przywiał coś na próg najbliższego sklepu. Schyliła się i to podniosła; pięciofuntowy banknot. Być może jutro będzie łatwiej. Nie musiała robić żadnej z tych rzeczy, które sobie wyobrażała.

Zima potrafi być zabójcza kiedy mieszkasz na ulicy. Ale nie tego roku. I nie tej nocy.

środa, 17 września 2014

Tłumaczenie: Neil Gaiman, "Opowieść listopadowa"



Opowieść listopadowa

NEIL PYTA:
„Co spalilibyście w listopadzie?”
@MeiLinMiranda ODPOWIADA:
„Moją historię choroby, ale tylko wówczas, gdyby sprawiło to, że wyzdrowieję”.
#KeepMoving #NovTale





Palenisko było niewielkie i kwadratowe, wykonane ze starego, poczerniałego od ognia metalu, który mógł być miedzią lub mosiądzem. Eloise zwróciła na nie uwagę na wyprzedaży garażowej ze względu na zdobienia w kształcie zwierząt, które równie dobrze mogły uchodzić za smoki jak i za węże morskie. Jednemu ze stworzeń brakowało głowy.

Kosztowało zaledwie dolara, więc Eloise kupiła je, razem z czerwonym kapeluszem z piórkiem po boku. Pożałowała zakupu kapelusza już w drodze do domu i pomyślała, że może komuś go sprezentuje. Ale kiedy dotarła do mieszkania, czekał na nią list ze szpitala, tak więc umieściła palenisko na tyłach ogrodu, a kapelusz zaraz po wejściu schowała do szafy i więcej o nich nie rozmyślała.

Mijały miesiące, a wraz z nimi ochota, aby wychodzić z domu. Z każdym dniem czuła się słabsza, każdy dzień odbierał jej coraz więcej. Przeniosła łóżko do pokoju na dole, ponieważ chodzenie sprawiało jej ból, ponieważ była zbyt zmęczona, by chodzić po schodach, ponieważ tak było łatwiej.

Przyszedł listopad, a z nim świadomość, że nie doczeka Bożego Narodzenia.

Istnieją rzeczy, których nie można wyrzucić, rzeczy, których nie mogą znaleźć nasi bliscy, kiedy już odejdziemy. Rzeczy, które należy spalić.



Zabrała ze sobą do ogrodu czarną tekturową teczkę pełną papierów, listów i starych fotografii. Wypełniła palenisko gałęziami z drzew i brązowymi papierowymi torbami i podpaliła je zapalarką do grilla. Dopiero gdy zapłonął ogień otworzyła teczkę.

Zaczęła od listów, w szczególności tych, które chciała ukryć przed resztą ludzi. Kiedy studiowała na uniwersytecie, był pewien profesor i pewien związek, jeżeli można to tak nazwać, który bardzo szybko stał się toksyczny. Trzymała przed sobą jego listy, spięte razem i rzucała je, jeden za drugim, w płomienie. Była jeszcze ich wspólna fotografia, którą wrzuciła jako ostatnią, patrząc jak zwija się i czernieje.

Gdy sięgała po następną rzecz z teczki, zdała sobie sprawę, że nie pamięta nazwiska profesora, przedmiotu jaki wykładał, ani dlaczego zranił ją tak bardzo, że przez kolejny rok próbowała popełnić samobójstwo.

W kolejce czekało zdjęcie jej suczki Lassie, leżącej na grzbiecie pod dębem w ogrodzie. Lassie nie żyła od siedmiu lat, ale drzewo nadal tu rosło, teraz bezlistne w listopadowym zimnie. Upuściła zdjęcie w palenisko. Tak mocno kochała tego psa…

Poszukała wzrokiem dębu, snując wspomnienia…

W ogrodzie nie było żadnego drzewa.

Nie było nawet śladu po pniu, tylko blady listopadowy trawnik, pokryty opadłymi liśćmi z drzew sąsiadów.

Eloise zauważyła to, ale nie zmartwiło jej, że postradała zmysły. Wstała, nieco sztywno, i weszła do domu. Jej odbicie w lustrze przyprawiło ją o szok, tak jak często w ostatnich dniach. Jej włosy stały się cienkie, a twarz mizerna.

Zebrała papiery ze stolika przy niezaścielonym łóżku, list od jej onkologa był na samej górze, skrywając pod sobą tuzin stron wypełnionych słowami i cyferkami. Pod nimi tkwiło jeszcze więcej kartek, wszystkie z logo szpitala nadrukowanym na górze strony. Je również zabrała, po czym dorzuciła rachunki za leczenie. Ubezpieczenie pokrywało większość z nich, jednak nie wszystkie.

Znów wyszła na dwór, robiąc przystanek w kuchni, żeby złapać oddech.

Palenisko czekało i wrzuciła całą dokumentację medyczną w płomienie. Obserwowała, jak kartki robią się brązowo-czarne i zmieniają się w popiół w listopadowym wietrze.

Eloise wstała, kiedy dopaliły się resztki historii jej choroby i wróciła do środka. Lustro w holu ukazało jej znajomą i nową zarazem Eloise - miała gęste brązowe włosy i uśmiechała się do siebie, jakby kochała życie i niosła pocieszenie.



Eloise podeszła do szafy w holu. Na półce leżał czerwony kapelusz, o którym ledwo pamiętała, ale włożyła go, martwiąc się trochę, że czerwień niekorzystnie podkreśli jej zmęczenie i ziemistą cerę. Zerknęła do lustra. Wyglądała świetnie. Poprawiła kapelusz pod innym kątem.

Na podwórzu w chłodnym listopadowym powietrzu znikała ostatnia smużka dymu z czarnego, wężowego paleniska.

Tłumaczenie: Neil Gaiman, "Opowieść październikowa"

Dzisiaj będą dwa wpisy, jeden pod drugim. Nie ukrywam, że i jedna i druga historia ruszyły mnie, każda w innym sensie.




Opowieść październikowa

NEIL PYTA:
„Jakie magiczne stworzenie najchętniej spotkałbyś w październiku? (i dlaczego?)”
@elainelowe ODPOWIADA:
„Dżina. Nie, żeby spełnił życzenia. Ale po to, żeby udzielił mi porady jak być szczęśliwym z tym, co się ma”.
#KeepMoving #OctTale





- Miłe uczucie – oświadczyłem i poruszyłem szyją, żeby do końca pozbyć się skurczu.

Właściwie, nie było po prostu miło, było wspaniale. Tak długo siedziałem wciśnięty w tę lampę, że zaczynałem już myśleć, że nikt nigdy ponownie jej nie potrze.

- Jesteś dżinem – stwierdziła młoda kobieta, trzymająca w dłoni ściereczkę od kurzu.

- Zgadza się. A ty jesteś całkiem bystra, słonko. Co mnie wydało?

- Pojawienie się w chmurze dymu – odpowiedziała z cieniem uśmiechu na twarzy. – I wyglądasz jak dżin. Masz turban i buty ze szpiczastymi czubkami.

Założyłem ramiona i mrugnąłem. Teraz byłem ubrany w niebieskie dżinsy, szare trampki i spłowiałą szarą bluzę, typowy męski strój w tym miejscu i czasie. Uniosłem rękę do czoła i głęboko się skłoniłem.

- Jam jest dżin z lampy – obwieściłem. – Raduj się, wybranko szczęścia, gdyż posiadam moc spełnienia trzech życzeń. I nie próbuj numeru z „poproszę większą ilość życzeń” – nie dam się na to nabrać, a ty stracisz życzenie. Dobra. Strzelaj.

Ponownie zaplotłem ramiona.

- Nie – powiedziała. – Znaczy, dziękuję i w ogóle, ale jest w porządku. Jestem szczęśliwa.

- Skarbie – zacząłem. – Koteczku. Złotko. Być może nie usłyszałaś. Jestem dżinem. A te trzy życzenia? Mówimy o wszystkim, czego zapragniesz. Marzyłaś kiedykolwiek o lataniu? Mogę sprawić ci skrzydła. Chcesz być bogata, bogatsza od Krezusa? Pragniesz władzy? Tylko powiedz. Trzy życzenia. Co tylko chcesz.

- Już mówiłam – odparła. – Dzięki. Jest w porządku. Napijesz się czegoś? Musi cię nieźle suszyć po tak długim czasie w lampie. Wina? Wody? Herbaty?

- Eee… - kiedy mnie o to spytała, poczułem pragnienie. – Masz może miętową herbatę?

Zaparzyła herbatę o smaku mięty w imbryku, który wyglądał niemal identycznie jak lampa w której spędziłem lwią część ostatniego tysiąclecia.

- Dziękuję za herbatę.

- Żaden problem.

- Ale nie rozumiem. Każdy, kogo spotykam, zaczyna o coś prosić. Luksusowy dom. Harem przepięknych kobiet – nie, żebyś miała go pragnąć, rzecz jasna…

- A mogłabym – odrzekła. – Nie możesz tak po prostu zakładać, że wiesz, czego chcą ludzie. Och, i nie mów do mnie złotko, skarbie i tak dalej. Mam na imię Hazel.

- Ach! – nareszcie pojąłem. – Więc pragniesz cudownej kobiety? Wybacz mi, proszę. Musisz tylko wyrazić życzenie – założyłem ramię na ramię.

- Nie – powiedziała. – Jestem szczęśliwa. Bez życzeń. Jak tam herbata?

Powiedziałem, że to najsmaczniejsza miętowa herbata, jaką kiedykolwiek piłem.

Zapytała, kiedy zacząłem odczuwać potrzebę spełniania cudzych życzeń i czy kiedykolwiek miałem rozpaczliwą potrzebę zadowalania innych. Spytała o moją matkę. Odparłem, że nie może postrzegać mnie tak, jak postrzega innych śmiertelników, ponieważ byłem dżinem, mądrym i potężnym, czarownym i tajemniczym.

Spytała, czy lubię hummus, i kiedy odpowiedziałem, że tak, przypiekła i pokroiła chleb pita, żebym mógł go maczać w hummusie.

Zanurzyłem kawałki placka w hummusie, rozkoszując się każdym kęsem. To podsunęło mi pomysł.



- Po prostu to powiedz – zachęciłem – a dostarczę ci posiłek godny sułtana. Każde danie będzie pyszniejsze od poprzedniego, a wszystkie podam ci na złotej zastawie. A potem będziesz mogła zachować talerze.   

- Jestem szczęśliwa – oświadczyła z uśmiechem. – Chciałbyś może pójść na spacer?

Przeszliśmy razem przez miasto. Przyjemnie było rozprostować nogi po tylu latach w lampie. Znaleźliśmy się w parku, siedząc na ławce nad jeziorem. Było ciepło, ale rześko, a jesienne liście spadały z drzew spiralnym ruchem przy każdym podmuchu wiatru.

Opowiedziałem Hazel o mojej młodości, jak zwykłem z młodymi dżinami podsłuchiwać rozmowy aniołów i jak rzucali w nas kometami, jeśli zostaliśmy przyłapani. Opowiedziałem jej też o ciężkich czasach, o wojnie dżinów i o tym, jak król Sulejman uwięził nas w rozmaitych przedmiotach: butelkach, lampach, glinianych naczyniach i im podobnych.

Ona powiedziała mi o rodzicach, którzy zginęli w katastrofie lotniczej i po których odziedziczyła dom. Opowiedziała mi o swej pracy, ilustrowaniu książek dla dzieci, do którego wróciła przypadkiem, w momencie gdy zorientowała się, że nigdy nie będzie naprawdę dobrym ilustratorem medycznym i o tym, jak jest szczęśliwa, kiedy dostaje nową książeczkę do zilustrowania. Dodała, że raz w tygodniu uczy dorosłych rysunku w lokalnym college’u.

Nie zobaczyłem w jej życiu żadnej rysy, żadnej pustki, którą mógłbym wypełnić życzeniem, poza jedną.

- Wiedziesz dobre życie – powiedziałem jej. – Ale nie masz nikogo, by się nim podzielić. Szepnij słowo, a sprowadzę ci idealnego mężczyznę. Albo kobietę. Gwiazdę filmową. Bogatą… osobę…

- Nie trzeba. Jest dobrze – powiedziała.

Wróciliśmy do jej mieszkania, mijając domy udekorowane na Halloween.

- To nienaturalne – oznajmiłem. – Ludzie zawsze czegoś chcą.

- Nie ja. Mam wszystko, czego potrzebuję.

- To co mam zrobić?

Przez chwilę się zastanawiała. Potem wskazała na swoje podwórko. – Możesz zamieść liście?

- Czy to twoje życzenie?

- Nie, po prostu coś, czym mógłbyś się zająć, podczas gdy ja będę przygotowywać kolację.

Zamiotłem więc liście na kupkę przy żywopłocie, tak, by nie rozwiał jej wiatr. Po kolacji zmyłem naczynia. Położyłem się w pokoju gościnnym Hazel.




To nie tak, że nie chciała ode mnie pomocy. Pozwalała sobie pomagać. Biegałem na posyłki, przynosząc do domu przybory plastyczne i zakupy. W te dni, kiedy malowała do późna, pozwalała wymasować sobie kark i ramiona. Mam mocne, silne ręce.

 Na krótko przed świętem Dziękczynienia przeprowadziłem się z sypialni dla gości na drugą stronę przedpokoju, do sypialni i łóżka Hazel.

Tamtego ranka, gdy spała, obserwowałem jej twarz. Przyglądałem się wykrojowi ust zmieniającemu się podczas jej snu. Skradające się słońce musnęło jej twarz, otworzyła oczy i spojrzała na mnie, uśmiechając się.

- Wiesz o co nigdy cię nie zapytałam? – zaczęła – Co z tobą? Czego byś sobie życzył, gdybym spytała cię o trzy życzenia?

Pomyślałem przez chwilę. Oplotłem ją ramieniem, a ona wtuliła się we mnie.

- Jest w porządku – oświadczyłem. – Jestem szczęśliwy.